piątek, 26 grudnia 2008

dywan milczenia

Johnny kolejny raz poczuł się źle. odpędzał myśli już dość długi czas, robił co mógł żeby znowu nie upaść. w zasadzie on cały czas idzie na kolanach, nie może się podnieść, ale idzie. upadek w tym położeniu nie wróży niczego dobrego. kroczenie przez świat w takiej pozycji też nie daje zbyt dużych perspektyw. ogólnie, jak to on nie raz mówił, był w "niezłej dupie". w ostatnim okresie dużym wysiłkiem próbował się do niej nie dostać. na pytanie starego znajomego, którego spotkał niedawno na ulicy, o samopoczucie, posługując się niezbyt wybredną metaforą, z których zresztą był znany, odparł:
- stary! czaisz, ja mam lęk wysokości, nie? więc czuje się jak bym był na takim pierdolonym wiszącym mostem, drewnianym gdzieś nad jakimś wysokim na sto chujów wąwozem. tak więc ja pośrodku tego mostu jestem, a na każdym z początków tego mostu stoją takie demony menele i trzęsą tym pierdolonym mostem! w dodatku rzucają we mnie kamieniami! i weź się tu utrzymaj. dodam jeszcze, że na dole wąwozu sterczy wypięta w moją stronę dupa, ale taka jak z analnych produkcji rodem ze słonecznej Kalifornii! i tym demonom zależy, żebym ja się zjebał do tej dupy. tak się czuje.
i właśnie ostatnie dni dla Johnnego były takim kurczowym trzymaniem się tego mostu. robił uniki, stał na ugiętych nogach, starał się nie myśleć o lęku wysokości. walczył. lecz pewnego dnia zaczął wątpić w coś, co do tej pory było dla niego oczywiste. codzień podczas tej walki wątpliwości robiły się większe. tylko nie chodziło tu o wątpliwości dotyczące jako takiej walki, lecz rzeczy, które się na nią składały. wątpliwości rodzą niepewność, a niepewność osłabia w walce. i tak pewnego poranka Johnny tak się zagubił, że dopuścił do tego, aby demony zbliżyły się do niego na wyciągnięcie dłoni. jego sytuacja sytuacja stała się nagle tragiczna. upadł. a sekundant zaczął odliczać. 10.. Johnny pomyślał, że już to przerabiał. wtedy bał się. teraz jedyną wspólną rzeczą jest ten nierówny oddech, kiedy uświadamia się sobie, że już jest koniec. 9.. to odliczanie długo trwa, a on się zaczął powoli oswajać się z tym wszystkim. oddech wyrównywał się, a ciało rozluźniało się. chce się zasnąć, ale coś nie daje. 8.. wszystko zaczyna wolno płynąć, łącznie z myślami, które jeszcze niedawno pędziły po głowie z prędkością światła. przypomina to samolot, który wylatuje na patrol, a po wylądowaniu udaje się powoli do hangaru. 7.. wtedy, za pierwszym razem, coś w nim umarło. z tego być może powodu, teraz jest mu łatwiej przełknąć gorycz porażki. 6.. przestaje się przejmować. zresztą już wcześniej ktoś mu powiedział, że wieje od niego chłód emocjonalny, a także, że jest górą lodową. może i chciałby to jeszcze przemyśleć, ale i to staje się dla niego nieistotne. 5.. jego oczy powoli robiły się takie, że nawet on się ich bał. koniec się zbliżał, a on jeszcze raz starał się w myślach przebrnąć przez ścieżkę, która przyprowadziła go na ten most i wpędziła w pułapkę. nie mógł odkryć nic nowego. początek też niewiele mówił. 4.. wszystko było gotowe i on też był gotów. sam nie wiedział czy to on podjął tą decyzję, ale przekonał się, że jest jedyną słuszną. innych nie ma, nie ma żadnych alternatywnych podpowiedzi, znaków, czegokolwiek. 3.. 2.. 1.. i chuj, nic się nie dzieje. Johnny nie wie co ma myśleć. ostatnio czuje się jak duch, więc może dlatego? może los po raz kolejny chciał zrobić go w chuja? znowu pytania i nie ma odpowiedzi. a nie tak miało być. demony odeszły na bezpieczną odległość, aby Johnny mógł się podnieść. ale on nie chciał. zaczął wykrzykiwać:
- wy głupie chuje! wracajcie i skończcie to co spierdoliliście!
- jebał cię pies! - odburknął jeden
- będziesz się męczył i chuj - dodał drugi
w takich sytuacjach w kreskówkach wzywa się diabła czy inne cudo na pomoc. ale diabła nie ma, bo jakby był to by świąt nie było. mniejsza z tym. Johnny usiadł po turecku i postanowił czekać. i tak jego czas, jak i kalendarzowy zmierzał ku końcowi. Johnny powiedział tylko:
- god bless america!
i zapadł w milczeniu w, podrzucony w przypływie dobroci przez demony, dywan.

Brak komentarzy: