poniedziałek, 29 grudnia 2008

duch

Panczo zaginał 3 dni temu. wcześniej urwał się z nim kontakt. pojawiał się gdzieniegdzie, ale sprawiał wrażenie ducha, nieobecny, zawsze gdzieś obok, pojawiający i znikający niespodziewanie. ostatnie jego dni polegały na poszukiwaniu czegoś. odbijał się jak elektrony od wszystkiego. próbował wyrzucić z siebie to co w nim siedzi i się rozwija, ale nie mógł znaleźć ujścia. ujścia, gdzie mógł to zrobić. nie takiego normalnego, nie takiego gdzie by musiał wszystko mówić od początku, tylko zaufanego. od paru dni, od pewnego wydarzenia coś się z nim działo. jego mózg osiągnął poziom jakiejś euforii, podprogowego, a raczej podmózgowego zadowolenia. noce zmieniły się na jakąś dziwną jawę, gdzie człowiekowi wydaje się tylko, że śpi, a w rzeczywistości cały czas czuwa, gdyż mózg mu nie pozwala na zaśnięcie. niektórzy walczą o życie, a on sprawia wrażenie jakby z nim walczył. ostatnio widać ewidentnie, że przegrywa tą walkę. nie idzie mu, a w dodatku czas, który sobie na to przeznaczył, bo takie są reguły tej gry, zbliża się nieubłaganie do końca. w zasadzie liczy się już końcowe odliczanie. Panczo doskonale zdaje sobie sprawę, iż jest to nieodwracalne. decydując się na tą grę, musiał zgodzić się na jej reguły. musiał wyznaczyć sobie czas i tego się trzymać. tego nie mógł przeskoczyć. po drodze też coś nie zagrało, co miało. a wycofać się nie może, to już za daleko zaszło. jego zniknięcia też nie nie zauważył. wydawało mu się, że ktoś będzie go szukał, lecz to co dotarło do niego jakiś czas temu tylko w tym go utwierdzało. padały pretensje w jego kierunku czasami, ale on niewiele mógł. wszystko nie było zależne od niego. no może nie wszystko, ale większość rzeczy. on sam swoim życiem nie kierował, coś za niego kierowało. nie potrafił sobie poradzić z jednej strony z wielkim napływem odczuć, zazwyczaj negatywnych, a z drugiej strony z okresami, kiedy nic nie czuł. czuł się samotny. kiedyś nie potrzebował uścisków, nie przekonywało to go kiedyś. teraz tego pragnął. obiecywano mu, że zawsze ktoś się znajdzie, ale nikogo nie było, żeby ścisnąć go. nic się nie zmieniało, a on cały czas drążył sobie w głowie dziurę. i pewnego dnia postanowił zniknąć. rozpłynąć się. chciał sprawić, aby go nie było. plan rodził mu się w głowie od dawna. czasami jak miewał gorsze dni, lubił jeździć w różne mroczne miejsca, które doskonale oddawały jego stan ducha. wtedy to, podczas jednej z takich przejażdżek, odkrył miejsce w którym się zakochał. to do niego pojechał, aby się schronić i które da mu upragnione zniknięcie. ono mu najlepiej pasowało. tam osiągał spokój, lecz teraz jego oddech stał się nierówny, a ręce trzęsły się niemrawo. to ta chwila pomyślał...

Brak komentarzy: