piątek, 31 października 2008

pojebało

pierwsza sprawa - ten niby kryzys. od informacji o nim można się porzygać. prawda jest taka, że gdyby nie czasy w których żyjemy, a żyjemy w czasach jakieś rewolucji medialnej, to by nikt go nie odczuł. a tak jest temat i go wałkujemy. radio, telewizja, internet. wiadomo jak teraz jest - jakaś najmniejsza tragedia od razu jest rozdmuchiwana do niewiadomo jakich rozmiarów. liczy się oglądalność. a ten temat został rozdmuchany prawie jakby był koniec świata. najśmieszniejsze jest to, że same media piszą/mówią żeby nie panikować, a sami swoimi wieściami okraszonymi apokaliptycznymi komentarzami tą panikę potęgują. no litości. nie dajmy się zwariować.
druga sprawa to nowy taryfikator za wykroczenia drogowe. brakuje pod nim podpisu tylko. mandat za parkowanie na kopercie przeznaczonej dla niepełnosprawnych w wysokości 500 zł uważam za pomysł słuszny. wystarczy zobaczyć kto parkuje na takich miejscach - same wypasione bryki, jakby ta koperta oznaczała "miejsce dla bogatych, gdyż nie możecie dużo chodzić, bo zniszczą wam się buty za 1000 zł, a poza tym nie możecie marnować czasu na szukanie miejsca, gdyż czas to pieniądz". bardzo dobry pomysł. ale już karanie rowerzystów za jazdę po chodniku uważam za pomysł dość niedorzeczny. w naszym kraju, gdzie ścieżki rowerowe to fatamorgana, a kierowcy to w większości buce plus drogi w mieście gdzie dziura na dziurze i bez stresu nie da się pojechać po ulicy to popierdolony pomysł. niby taki pomysł zgłaszają piesi, ale czy piesi są karani za chodzenie po tych nielicznych ścieżkach rowerowych? nie! to dlaczego rowerzysta ma być karany? karanie możemy rozpocząć jak będziemy mieli w każdym mieście dobrze skomunikowaną sieć takich ścieżek. a tak? z czym do ludu! albo skoro to taki problem, to można wzorem miast zachodnich podzielić chodnik tak aby 1/3 była dla rowerów, a 2/3 dla pieszych. oczywiście na zachodzie jest odwrotna proporcja, ale już nie wymagajmy tak dużo od naszej republiki bananowej. niecierpie jeździć ulicą, ale jeżeli mandat za jazdę po chodniku w miejscu gdzie nie ma ścieżki stanie się faktem to będę jeździł jak samochód środkiem drogi. no bo co? mogę!
trzecia sprawa to trochę się wiąże z drugą. ale tylko tym, że rządzi nami stado baranów i debili. wszędzie mamy do czynienia z absurdami, każdy się z tym spotkał. każdy kiedyś pomyślał o jakimś pomyśle bądź rozwiązaniu naszych władz i na próżno się doszukiwał jakiejś logiki. otóż mnie wkurwiła jedna rzecz ostatnio. w Bydgoszczy trwa remont jednej z głównych ulic. cała jest zamknięta. są objazdy. i w jednym z główniejszych objazdów traw remont, gdzie zablokowany jest jeden pas. pięknie.
trochę minie zanim tu wszystko będzie grać.
czuwaj!

niedziela, 26 października 2008

pocztówka

fotografem może być każdy. w sumie w tych dzisiejszych czasach to każdy może być każdym. ale skupmy się na fotografach. jest ich teraz tysiące. jeszcze przed tym szumnym kryzysem słaby dolar, a co za tym idzie niskie ceny aparatów, spowodowało, ze wszędzie widać ludzi z lustrzankami całkiem już dobrej klasy. normalnie półprofesjonalności, albo raczej ćwierć, bo posiadanie sprzętu dobrego nie robi z ludzi od razu ... (tu możesz wstawić swojego ulubionego fotografa, ja się nie znam wiec pozostawię kropki). są wszędzie. koncerty, miejsca spacerowe, miasto, imprezy, kluby, parki, skwery, chuje, pizdy. ale to ich fotografowanie to takie hurtowe jest, supermarket. bez duszy. ciach. na przykład dzisiaj. siedze sobie w dość pięknym miejscu. Bydgoszcz. amfiteatr przy operze. widok na wyspę młynską. w oddali spichrze, komin, park, dom z pruskiego muru, kanał, dość efektowna kładka, wierzba płacząca, jakieś duże drzewo, ale nie dąb z żółtymi liśćmi, katedra. i jak tam siedziałem z godzinę to minęło mnie tuzin fotografów i nikt nie zrobił tu żadnego zdjęcia. no litości. to jest widok który można sobie przypominać. i żadnego ciach. pstryk. to jako fotografa już wole moja matkę i ojca, którzy cykają dalej foty zwykłym kompaktem. jak Terry Richardson. tylko on inne widoki robi. swoją drogą jestem jego fanem, te jego zdjęcia są dość popierdolone i zarazem zabawne. ale wracając do tematu zdjęcia jako takie wywoływane to wiadomo, że zdecydowanie lepsza pamiątka niż folder na kompie. tylko trochę to niepraktyczne jednak obecnie. więc ja sobie wymyśliłem, iż będę z różnych ciekawych i mniej ciekawych miejsc wysyłał do siebie kartki, zwane pocztówkami. zainspirowała mnie wystawa, a konkretniej pani Janina Turek. będę wysyłał kartki z napisanymi odczuciami odnośnie miejsca w którym przebywam bądź co mi pasuje lub nie. cokolwiek będę w nich pisał. będzie dobrą pamiątką. a zresztą kiedyś już wysłałem do siebie kartkę, a raczej kartki. jak byłem w Szwecji, podczas jednego rejsu taką drewnianą łódką dwumasztową, wpadła mi łapy jakaś gazetka, w której w środku była między reklamami ni to kartka, ni to reklama właśnie. wydarłem to z tej gazetki, a wyglądało to tak:

a jako, że została mi jedna kartka wolna postanowiłem przeprowadzić eksperyment. było to chyba z 11 lat temu, kiedy nie miałem telefonu komórkowego, posiadałem aparat kompakt i wtedy to się wysyłało kartki. taka była scena, taki był styl, takie były oczekiwania. teraz pizga się esemesy i podaje się linki na sendspejsa do folderu spakowanego rarem. eksperyment ten polegał na tym która kartka szybciej dojdzie. czy taka kupiona fachowa, czy ta wydarta z gazety. w sumie bardziej chciałem zobaczyć czy ta druga wogóle dojdzie. obie były bez znaczka tylko w miejscu znaczka fachowa adnotacja, iż to poczta z morza. na drugiej kartce nawet napisałem pozdrowienia do siebie:

i okazało się, że kartka z panią blondyną przyszła szybciej. 4 dni szybciej. jak mawiał trener Piechniczek: "wiara wierzy w cuda." normalnie bym napisał, że szwedzcy pocztowcy są nieźli i polscy powinni się od nich uczyć, ale w przesyłaniu tego uczestniczyła też Poczta Polska. więc napisze, że kiedyś to było lepiej. jak mawiał trener Piechniczek: "prawo Pascala - kto kopnął zapierdala". szczęść borze!

piątek, 24 października 2008

kryzys

kryzys jest. idzie recesja. główny temat. wszyscy tylko o tym. nagłówki subskrypcji rss pt. "gospodarka" grzmią. "Wall Street sprawia, że w Hollywood czas na przeróbki scenariuszy", "Na GPW nadal wyprzedaż, która może pogłębić się w drugiej części sesji", "Barroso apeluje o współpracę w czasie kryzysu finansowego", "Bardzo mocne spadki kontraktów na amerykańskie indeksy", "Wielka Brytania na równi pochyłej", "AIG wykorzystał już 90,3 mld USD, potrzeba jeszcze więcej", itp, itd. a to tylko z ostatniej godziny. panki między sobą rozmawiają, czy kryzys dotknął ich miejsca pracy. "u mnie w pracy awanse, podwyżki i premie zablokowane". "jest ciężko". a podobno nasz kraj jeszcze nie jest dotknięty kryzysem. cud nas pewnie uratuje! ja tam jestem poza obiegiem, więc nie wiem czy ten kryzys w nas uderzył. ale wiem jedno. podczas tego kryzysu, jaki by on w naszym kraju nie był (swoją drogą to u nas w sumie cały czas jest kryzys, ale to temat na osobne wypracowanie), w naszej części kraju, na Pomorzu otwarto kolejne 60 parę km autostrady! lekkim truchtem w 2 godz. przejechałem trasę Bydgoszcz - Gdańsk, z czego wyłączając 2 pit stopy na tankowanie i siku, korki w mieście Bydgoszcz i Gdańsk, samej jazdy pozostaje godzina dwadzieścia! trasa która zajmowała ponad 3 godz, teraz zajmuje połowę. nieźle, ale trochę się łezka w oku kręci za tymi korkami, w których się stało w pip czasu. albo te koleiny, gdzie jak deszcz popadał mocnej i w nich była woda to samochód zachowywał się jak poduszkowiec. tiry, maruderzy, niedzielni kierowcy, remonty, wypadki, 50 km/h przez blisko 50 km drogi. to se newrati, jak to mawiają. znika folklor, z którego słynęliśmy, z którym Polska była kojarzona. znikną wkurwione twarze kierowców i awantury o byle co na cb-radio (a co za tym idzie ustawki na jakiś kilometrach, czego byłem świadkiem). i to wszystko w dobie kryzysu. teraz my możemy mówić do polaków w USA czy "macie tak tam w szikago?". trochę będę tęsknił za starym porządkiem, ale teraz mamy na Pomorzu the new deal! a właśnie! gdybym mieszkał teraz w stanach to bym trzepał na Wall Street kasę ze sprzedaży koszulek stylizowanych na ten ich wielki krach w latach 30-tych. koszulki z wieżowcami, a z nich wyskakujący ludzie. na bank by miały wzięcie. stany to jednak kraj wielkich możliwości. god bless america!

wtorek, 21 października 2008

kulturalno - oświatowy

jest sobie typ. dajmy mu na imie Stefan. a to bedzie film o Stefanie. życie Stefana jest teraz wolne od wszystkiego. robi co chce. Nic go nie obowiązuje. parę ujęć. bulwar, rzeka, poranek, słońce przebija się przez mgłę. Stefan siedzi nad rzeka, na jednym ze stopni bulwaru. pali papierosa i przez caly czas palenia tegoż peta gapi się na mewę. 5 min łącznie. potem na 5 min zawiesza się na jakimś obiekcie po drugiej stronie rzeki. potem na innym, i jeszcze innym. znowu pet, mewa, 5 min. a kamera cały czas kreci ujęcia jego oczami. i tak cały czas. tylko widoki by się zmieniały i sceneria. film o paleniu fajek i widokach. no i czasami pojawiałyby się myśli Stefana,wypowiadane przez narratora. do tego cały film jakaś refleksyjna muzyka, która zmusza do myślenia. żadnego napierdolu, Stefan się nie denerwuje, jest spokojny. a jak już się zdenerwuje to wystarczy akordeon. parę szarpnięć nim. i to cały film. nic więcej. wyobraźcie siebie go. nie byłby nudny? jasne, że byłby! tylko dla autora scenariusza, i może, ale to duże może, dla reżysera nie byłby. totalna nuda. ale mogłoby się zdarzyć, iż film ten okazałby się hitem. "pokazuje nasze życie", "jest taki prawdziwy", "nostalgiczny obraz bla bla bla bla" i "bla bla bla w ten deseń". a może, jak mawiał pan Paweł Jumper (szacunek!) rzeczywiście autorzy celowo zrobili najnudniejszy film świata, i nie spodziewanie, bo nie było to ich zamierzeniem żeby wyszydzić ludzi, mają teraz dobrą komedię. albo pozują, że rzeczywiście takie ich było zamierzenie. i ogólnie mnie się tak wydaje, że z całą tą sztuką jest tak jak z tym filmem. inne zamierzenie, inny odbiór, i to albo albo. ja z tej sztuki to nie kumam większości. ale za to odkryłem mały znak czasu. pomyślałem wczoraj żeby nosić kartkę i długopis, bo nie raz coś wpadnie do głowy. no i zapomniałem o tym, ale jak sobie przypomniałem to po chwili, coś tam zajarzyło i przypomniałem sobie, iż w moim telefonie jest word, który może mi zastąpić kartkę i długopis. i jeszcze można przerzucić to na kompa. nic nie jest w dzisiejszych czasach niemożliwe! taki mały znak czasu. duży będzie jak wreszcie wynajdą teleportację.

poniedziałek, 20 października 2008

dookoła

o tym, że gołębie to popierdolone istoty chyba każdy wie. obok mew najbardziej wkurwiające. ale mewy tylko wkurwiają, a gołębie no są po prostu popierdolone. w Iranie też wiedzą, że z gołębiami jest coś nie tak i nie ma z nimi żartu, nie?

Wielki sukces kontrwywiadu! Złapali szpiegujące gołębie!
od Wp.pl Wiadomości: Świat

Ochrona irańskiego ośrodka nuklearnego w Natanz „aresztowała” dwa podejrzanie zachowujące się gołębie - informuje RMF FM. Złapano je w pobliżu zakładu wzbogacania uranu. Kontrwywiad podejrzewa ptaki o działalność szpiegowską…

Jeden ptak został schwytany pobliżu wodociągów. Anonimowe źródła donoszą, że gołąb miał na nodze… tajemniczą obrączkę. Nie wiadomo, co stało się z aresztowanymi ptakami. Złośliwi twierdzą, że podczas przesłuchań wyśpiewały wszystko…


Natanz to centrum irańskich badań nad technologią jądrową. Zachód podejrzewa, że Teheran próbuje zbudować tam broń jądrową. Iran zaprzecza, twierdzi, że prace mają pokojowy charakter.


przy okazji postanowiłem iść za ciosem i jako, że od niedawna w toalecie zwanej potocznie kiblem leży atlas ptaków, tak do poczytania, dowiedziałem się, iż te gołębie miejskie to głownie Grzywacz i Sierpówka, fachowo też zwane Columba palumbus i Streptopelia decaocto. wszystko zeżrą. ostatnio widziałem jak wielki kopiec kaszy wpieprzały. godzinę im zajęło opierdolenie wszystkiego. trzymając się dalej wątku ornitologicznego i żarcia to widziałem, także ostatnio, monstrualnej wielkości kaczki też te najpospolitsze, fachowo Kaczki krzyżówki lub dla znających język Anas platyrhynchos. były totalnie spasione, wyglądały 2 razy większe od norm. na bank będą zimować w tym miejscu bo wątpię czy one się wogóle wzbiją w powietrze przy takiej wadze. ale! w Goeteborgu pod muzeum jak siedzieliśmy i pan Jakub zaczął dokarmiać kaczki, zleciały się wszystkie ptaki z okolicy. i wszystkie te kaczki, mewy i gołębie zaczęły atakować pana Jakuba. jak w Ptakach. u nas też się zlatują z okolicy jak ktoś karmi ale nie atakują. tylko kulturalnie jedzą w swoim gronie, czasem się sprzeczając między sobą. i tu widać, że u nas ptaki mają lepiej, gdyż nie są tak zdziczałe do żarcia jak tam. stąd ten wniosek. a już pozostając przy temacie Szwecji, także ostatnio, i jak to też ostatnio modnie się mówi, wszedłem w posiadanie roweru miejskiego marki Sparta. i jeżdżąc tak sobie na nim po Bydgoszczy i patrząc na ludzi czuje się jak Nikkola w w teledysku do Fox.



jeżdże na tym rowerze i szukam czegoś. czegoś co wzbudzi u mnie jakieś wyższe uczucia. i jakoś poza twierdzeniem spoko i ueee nie znalazłem. są w Bydgoszczy spoko miejsca do pojeżdżenia i posiedzenia. niektóre z tych miejsc są dość ładne. ale ja chyba zobojętniałem. wczoraj mi się podobała pogoda adekwatna do moich uczuć. niby słońce świeciło, ale wiał chłodny wiatr. to pewnie z tego powodu spodobała mi się muzyka Royksopp. to co przede mną ani mnie nie przeraża, ani mnie nie cieszy, a to co za mna spływa po mnie. nawet dzisiaj u dentysty nie bałem się tak jak zwykle dentysty, poza uczuciem, że nie chciałem tam być. przeszukuje też neta za czymś co by wzbudziło coś we mnie. nawet dzisiaj mi się to udało gdyż, zobaczyłem zdjęcie z tego linka http://tiny.pl/swd8 to powiedziałem wow!
i tym optymistycznym akcentem oraz staropolskim powiedzeniem komu spać się chce ten po prostu idzie spać kończę. ahoj!

ps. wczoraj był dzień strejtejdza, więc dużo wódy i koksu z pizdy. świętowałem z wami wczoraj - 5 koli i jeden sprajt. strejtejdz 2008! czuwaj!

niedziela, 19 października 2008

cudowne słowo na niedzielę

mamy tak tutaj, że nadwyraz wierzymy w cudy. jest to pewnie spowodowane głębokim zakorzenieniu naszego kraju w religii katolickiej. co chwila się słyszy, że tylko cud nas uratuje przed czymś, w czymś nam pomoże i dzięki niemu coś się nam uda. a to reprezentacja Polski w piłkę kopaną cudownie wygrała, a to Gollobowi przydarzył się cud, że Grand Prix przeniesiono do Bydgoszczy, a to niestety, jak to dzisiaj usłyszałem na Polsacie, cudu nie było i Kubica był któryś tam. prawie wszyscy wierzą u nas w jakieś cudy. podobno kryzys ominie nasz kraj, i wszyscy wierzą w ten cud, na czele z naszymi panami rządzącymi krajem. cudownie w jakiejś szybie pojawiła się maryjka, gdzie indziej cudownie ktoś został ocalony, a kiedy indziej tylko cud uchronił nas od jakiegoś blamażu, porażki czy nieszczęścia. cud za cudem. i nawet osobom, które jakby przekroczyły próg kościoła spłonęłyby od razu, udziela się ta atmosfera wiary w cuda. tylko, że my zawsze na tym źle wychodzimy. potem jest płacz, lament, ogólny dramat. i potem pojawia się znowu nadzieja, że jakiś cud doprowadzi do powrotu normalności. i tak do zajebania. płaczemy, że innym się udaje, a nam zawsze wiatr w oczy. ale chyba inni nie wierzą w cudy, a wierzą w siebie, w to, że się uda, że wytrwałością i konsekwencją doprowadzą coś do udanego końca. a nie w jakąś zaściankową wiarę rodem z ambony i drewnianego kiosku z klęcznikiem i drewnianą kratą. cudów nie ma. i w to trzeba wierzyć. poza wiarą w koniec świata.

piątek, 17 października 2008

krator mody

jesień. piździ, wieje, pada, liście z drzew, ptaki do Afryki. jakiś zamek na południu Francji. pod zamek zajeżdżają dość drogie samochody. z samochodów do zamku idą ludzie w dziwnych strojach, ekstrawagancja ubraniowa. obok tych ludzi inni ludzie, ale ubrani normalnie, z lekkimi odchyłami. pewnie asystenci. wszyscy siadają w rzędach, jak na wykładzie, w dużej sali ozdobionej szeregiem rycerskich zbroi i wypchanych jastrzębi. panuje lekki półmrok. wszyscy czekają w napięciu. z rogu sali wyłania się postać, która prowadzi na smyczy tygrysa. na postać tę pada zupełnie nieoczekiwanie światło i rozświetla ją prowadząc do, stojącej przed zebranym audytorium, rzymskiej leżanki. postać ta była ubrana w średniowieczny strój, z drobnymi poprawkami, które zdawały się mówić, iż strój ten nosi się w XXI w. postacią tą był mężczyzna koło 50-tki. położył się pewnie na leżance, a obok niego na podłodze spoczął tygrys. mężczyzna okazał się kreatorem mody i mówił, bądź też wygłaszał kazanie odnośnie tego co będzie modne w przyszłym sezonie, dokładnie za rok. więc może mówił o dwóch sezonach do przodu. nieważne. asystenci skrupulatnie zanotowali co mówił pan z tygrysem, a pan podziękował za uwagę i oddalił się w miejsce z którego się wyłonił. razem z tygrysem. zebrane audytorium opuściło zamek i pośpiesznie udali się do swoich pracowni. owymi ludźmi byli projektanci. projektowali, mierzyli, szyli i za rok kobiety i mężczyźni na ulicach wielkich europejskich miast prezentowali się w strojach średniowiecznych z dodatkami rodem z XXI w., a przed tym w TV w migawkach z pokazów mody widzimy ubrane panie i panów prezentujących się na wybiegu, a pani lektorkach mówi, że "w przyszłym sezonie będziemy nosić średniowieczne stroje, z wszytymi ajpodami i nawigacją".
i tak mnie nurtuje pytanie skąd oni mogą wiedzieć co się będzie nosiło za rok.
i sobie tak to wyobrażam, że jest jakiś miszcz z dziedziny mody, kaznodzieja, jasnowidz, mentor i wyrocznia, która mówi co i jak, reszta go słucha i potem pokazuje nam co pan kreator wymyślił.

środa, 15 października 2008

coś z czymś

czyli sztrukso-dżinsy! niektóre z takich połączeń są nawet spoko, ale niektóre to totalne nieporozumienie, jak np. wspomniane wyżej sztrukso-dżinsy, czy swetro-skóra [przy pisaniu tego dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak swetrówka, ale niestety google mnie nic nie wyjaśniły więc nie wiem co to jest!?]. raz natknąłem się na zdjęcie mojej "ulubienicy" Beaty K. w sandało-kozakach. kiedy indziej w jakimś sklepie widziałem swetro-futro (zajebiście to połączenie brzmi werbalnie!). dość mdłe jest także połączenie muzyki z mydłem, w skrócie zwane jako feel. za to totalnie podoba mi się rowero-deskorolka. nie wiem jak się na tym jeździ, ale wygląda, że spoko. znalazłem na allegro właśnie taki wynalazek - http://tiny.pl/s791

ps. ciesze się, że dzisiaj jeden człowiek do drugiego powiedział "prosić to sobie możesz", teraz mam argument, że tak się wyrażają ludzie na szczytach władzy i w dodatku wykształceni.

poniedziałek, 13 października 2008

kosmonautyka

wiele mnie już nie dziwi. szczególnie gdy dotyczy tego kraju. ale podczas wieczornej sobotniej rozmowy z rodzicami na temat szkół wyższych w Toruniu i Bydgoszczy wyszło, iż w Bydzi jest kierunek, który nazywa się dumnie K O S M O N A U T Y K A! dokładnie lotnictwo i kosmonautyka. a najlepsze jest to, że ten kierunek studiować można w Wyższej Szkole Środowiska, która kiedyś w nazwie miała jeszcze ochronę tego środowiska. to mnie tak zdziwiło, że normalnie zwariowałem. w Polsce gdzie mamy "bogate" tradycje w podboju kosmosu istnieje kierunek kosmonautyka! i to w Bydgoszczy, gdzie są w sumie zakłady gdzie robi się przeglądy i naprawia się silniki migów-29, ale nie mamy tu żadnego przylądka, z którego mogłyby startować rakiety z promami kosmicznymi. poszukałem, znalazłem stronę tej WSŚ, z której się dowiedziałem, że przy szkole istnieje Akademie Lotnicza, gdzie kształci się na kierunku lotnictwo i kosmonautyka i ma się kurs dla stewardess i stewardów. ale żeby to od razu nazywać akademią lotniczą? i dawać kierunek lotnictwo i kosmonautyka, po którym można być tylko mechanikiem lub zarządzać obsługą naziemną? no litości!
czekam teraz na Wyższą Szkołę Mistrzów Jedi! od razu się zapisuje. będę miał na papierze to co ja wiem, ale nikt mi nie wierzy! w dodatku wyższy. niech moc będzie z wami!

Bydgoszcz vs. Toruń

raczej wiadomo, że nie lubię Torunia. mimo, że mieszkałem tam ok. 11 lat. mimo też tego, że nie chciałem się wyprowadzać. a wyprowadzać się nie chciałem, bo żal mi było zostawiać znajomych. we wrześniu i teraz, wczoraj w niedzielę utwierdziłem się już na amen, że Toruń to prowincja. parkowałem samochód już w wielu miejscach. w podejrzanych strasznych dzielnicach. w mniej podejrzanych, ale na uboczu i ciemnych. na wielkich, będącymi jednocześnie doskonałymi anonimowymi miejscami, parkingach. ale za to na takim mniejszym, gdzie bym się tego nie spodziewał zajebali mi antenę do cb-radia. w Toruniu oczywiście! ja wiedziałem zawsze, że tam cywilizacja i normalne zachowanie zostały gdzieś uwięzione pod murami i cegłami starówki. właśnie co do starówki. w niedzielę byłem tam o 8 rano. z racji tego, że wszystko pozamykane, czasu dużo, a na ulicach tylko ludzie na porannych spacerach z psami, sprzątacze i typy którym się nie udało dotrzeć do celu i zasypiali w jakiś wnękach do drzwi sklepowych lub na ławkach, pozwiedzałem sobie tą starówkę. a swoją drogą zajebiste jest takie zwiedzanie o godz 8, jak turyści jeszcze pochowania w hotelach są. w sumie nigdy jej tak nie zwiedzałem jakoś szczególnie, bo zawsze ona była, zawsze wiedziałem, że jest i zawsze gdzieś po niej przechodziłem lub lazłem. teraz była okazja, gdyż nie było wogóle turystów. wszystko udało się w ciągu 20 min zwiedzić. i to potwierdza też prowincjonalność tego miasta. miasta które lansuje swoją, tak na marginesie to bardzo ładną, starówkę na swój główny punkt zaczepny dla turystów, która można w sumie w ciągu godziny zwiedzić i pocykać foty do albumu_z_wakacji. tyle czasu zajmie to takiemu standardowemu turyście. im większy poziom zaawansowania tym więcej czasu potrzeba, ale nie wierzę, że taki np. ekspert w tej dziedzinie będzie potrzebował więcej niż 6 godz [w dzisiejszych czasach to wszystko przyspiesza, nawet ostatnio stwierdziliśmy, podczas transmisji z jakiejś gali boksu, że kiedyś to wolniej boksowali się, więc turyści też szybciej zwiedzają]. ja znalazłem jedną ciekawą rzecz - na dużym balkonie w kamienicy na rynku nowomiejskim w centralnym punkcie tegoż balkonu wisiało zajebiście wielkie poroże jelenia! teraz jedyne czego zazdroszczę Toruniowi to bulwar. jest dość zajebisty. nie jest może jakieś wymyśle miejsce, a jedynie miejsce. ale właśnie rzeka razem z bulwarem stanową miejsce tak zajebiste i praktyczne, gdzie można przespacerować się, pojeździć rowerem, poleżeć, piknik odjebać albo poprostu popić, tudzież poopalać się lub po prostu posiedzieć. a reszta Torunia to bloki. bloki, bloki i jeszcze raz bloki. nawet tam nie ma żadnego przedmieścia z prawdziwego stworzenia. same bloki. i ludzie, którym bliżej do Azji niż do Europy (ktoś kiedyś powiedział, że po prawej stronie Wisły to Azja i coś w tym jest). studiować teraz może każdy i wieczorami starówka żyje, ale w większości to wygląda na nachlanie się, naćpanie i wjebanie na końcu kebaba. a na osiedlach to już wogóle tragedia. a wiadomo na miasto składa się całość i nie można ograniczać się tylko do starówki i bulwaru. zresztą odkryłem jeszcze, że każde miasto ze starówką ma w sobie coś z festynu. zdjęcie z misiem, osiołkiem, Kopernikiem lub Neptunkiem. oscypki i ciupagi z termometrem, pierniki i chuj wiec o jeszcze. zresztą chyba każde miasto próbuje przyciągnąć turystów na swój sposób różnej maści festynami. i tu dochodzimy do Bydgoszczy. niestety lub stety. w ciągu tego roku promocja miasta była tutaj rozwinięta w różnych kierunkach. totalny misz masz! zamiast się skupić na czymś co już istnieje, i iść w ten deseń to panie i panowie od promocji wolą kasę przeznaczyć na dofinansowanie kręcenia odcinka jakiegoś wątpliwej jakości serialu w Bydgoszczy, lub robią zlot miłośników m jak mroczki! a można się skupić np na sporcie! bo tutaj jest potencjał miejsc do takich wydarzeń. stadion Zawiszy i Polonii, kajakarstwo, hala Łuczniczki itp. ale "kochany" prezydent miasta Bydgoszcz woli stawiać na promocje, które z miasta robią prowincję. i niestety taka jest też i Bydgoszcz. nic się tu nie dzieje, a ludzi zamiast przybywać to ubywa. w dzień wolny na rynku bądź głównej ulicy miasta przewija się tyle ludzi, co w pobliskim Koronowie. nie ma nawet na kim oka zawiesić. ludzie totalnie szarzy. w nocy jest gorzej, bo prędzej można wpierdal obskoczyć, niż zobaczyć np grupkę rozradowanych ludzi, którzy idą sobie miastem w celu szukania normalnych wieczornych rozrywek, jakie takiej wielkości miasto powinno dawać. a role ulic i ich usługowych celów przejęły centra handlowe, gdzie właśnie większość ludzi spędza wolny czas i które w sumie mają więcej do zaoferowania niż właśnie centrum. ale i tak kocham to miasto za całokształt, na który się składa centrum to prawdziwe serce i te mniejsze handlowe, mały bulwar, parki i zabudowa, osiedla i okolice, Myślęcinek i okoliczne lasy. człowiek otwarty, jak sobie dobrze zorganizuje czas, może go tu spędzić bardziej twórczo i konstruktywnie niż ograniczony do starówki i bulwaru w Toruniu. tylko jest jedno ale - trzeba poznać Bydgoszcz, bo tylko poznanie tego miasta daje zauważyć ten całokształt składający się na miasto i poznanie pozwali wykorzystać jego potencjał. poznałem te dwa miasta bardzo dobrze i wydaje mi się, że wiem co pisze, pisząc właśnie o tym, że Bydgoszcz jest lepsza od Torunia. a prawda jest taka też, że te dwa miasta powinny się wzajemnie uzupełniać, a nie walczyć ze sobą, co widać teraz na przykładzie starań Torunia aby u nich także powstało lotnisko. tylko po co?

sobota, 11 października 2008

reumatyzm

nogi mnie bolą. konkretnie kolana. i to zdecydowanie. chyba od tego nie używania zarosły i zakurzyły się. a teraz normalnie przez dzień robią tyle co np. przez cały sierpień. w nocy też napierdalam! ostatnio wstąpiłem do policji, choć chyba bardziej chciałem wstąpić. po pierwszym wykładzie i ćwiczeniach w terenie spierdoliłem stamtąd. stwierdziłem, że to nie to. wszystko mnie to jakoś przerażało, sam nie wiedziałem co tam robiłem. wylądowałem na jakimś skwerze, z pojedynczymi drzewami. na środku tego skweru taki budynek okrągły był, w środku był klub, z parasolkami na zewnątrz. dokoła tego pełno motorów, harlejów. przy stolikach totalny przekrój, harlejowcy, panki, normalni ludzie. wszyscy tańczą. dodam, że było widno. w środku totalny rozpierdol, dyskoteka na 102, dosłownie wszyscy i wszędzie tańczą. na barze jakaś kelnerka wygina się w towarzystwie dwóch brodaczy z bebzunami i Amy Winehouse!!! uooo kurwa, niezła impreza myślę sobie. szkoda, że się zgubiłem..
innym razem stojąc na rogu jakieś obskurnej kamienicy, w Sopocie, który nie wyglądał zupełnie jak Sopot, obmyślałem z jakimiś wąsaczami w czapkach z daszkiem z napisem Audi interes. taki własny biznes. wymyśliliśmy bukmacherstwo. jakiś przelicznik był dobry, podobno niezłą kasę mieliśmy trzepać. tak jak wymyśliliśmy, tak ustaliliśmy i się rozeszliśmy. na odchodne jeszcze jeden z wąsaczy sypnął njusem, że na mieście pojawił się jakiś nowy gang. nikt go jeszcze nie widział, ale słyszał, że ponoć bezwzględny. spłynęło to po mnie. ruszyłem, nie myśląc do fury, która gdzieś tam parę przecznic dalej stała zaparkowana. i właśnie z tego bezmyślunku wyrwał mnie wyżej wspomniany gang. normalnie oryżałem. joł madakafaka człowieku men! wyglądali jak z bruklinu (tak wogóle to b r o o k l y n rzadzi!) z przełomu lat 80/90. i też byli murzynami. skroili mnie! i to z czego!? z karabinku snajperskiego!!! po co mi był ten karabinek to sam nie wiem. lazłem sobie z nim. tak czy inaczej zabrali mi go, a ja byłem tak wkurwiony, że się obudziłem. po raz kolejny.

czwartek, 9 października 2008

pierwszy dzień z reszty mojego życia

Image Hosted by ImageShack.us

ogoliłem się. ludzie już chyba przestaną dostrzegać mnie jako zagrożenie, które w każdej chwili może krzyknąć allah akbar i się wysadzić. z jednej strony było to zabawne, z drugiej dość irytujące. generalnie nie mogę się poznać w lustrze. twarz mnie zmalała!

w nocy

przeżyliście kiedyś wybuch atomowy? mnie się udało! mieszkałem na ostatnim piętrze bloku z wielkiej płyty. był dość wysoki, a co za tym idzie widok miałem rewelacyjny. pewnego dnia lukałem sobie przez okno na zatokę. sielanka. nagle z nieba spadło coś wprost do zatoki! fala uderzeniowa rozlała się po okolicy. wody wystąpiły. nic nie widać, a ja nie ogarniam. po chwili wszystko się skończyło. po tym widok miałem zgoła dość inny. wszystko dookoła zalane, gdzie niegdzie sterczały jakieś kikuty po tym co ostało się z budynków. a w oddali stało to sea tower, tylko znowu było w stanie surowym. wszystkie te szkła, granity rozpieprzyły się. ale mój blok stał. niby był nienaruszony, tylko do 3 piętra zalegała woda. gdy gapiłem się w dół wielkie betonowe płyty, z których blok był zbudowany zaczęły falować. tak jakby poruszać prześcieradło. i stało się to co musiało się stać - blok zaczął powoli runąć. wymyśliłem, ze jak się schowam w jednym pokoju, w kącie to przeżyje. blok się zawalił. a mój plan wypalił w 100%. przeżyłem! potem nie wiem co się działo, ale chyba nie tylko ja przeżyłem. miasto na swój sposób się odbudowało i starało się żyć jakoś w tych nowych okolicznościach. ja ocknąłem się w jakimś nawodnym hangarze, gdzie jak dobrze wnioskuje byłem w reprezentacji kadry w kajako-rowerach. dwuosobowej. drugą osobą był chyba jakiś magik w tej dyscyplinie, gdyż był ubrany w biało-czerwony dres i miał profesjonalny kajako-rower. ja miałem jakiś dmuchany wynalazek, którego wpierw nie mogłem napompować, co się mi udało w 3/4, a potem nie mogłem się nim utrzymać na wodzie. dość popieprzone jest sterowanie takim czymś, w dodatku nie dopompowanym. zresztą cały ten kajako-rower dość niedorzecznie wygląda. tak więc za bardzo sobie w tym sporcie nie radziłem. a mój kolega z reprezentacji napierdalał tym jak by prowadził wodolot! jak wypłynąłem już na szerokie wody, to obok przepłynął jebitnie wielki tankowiec, który jak zatrąbił to mi się przebił ten kajako-rower! wtedy się obudziłem..

środa, 8 października 2008

był sobie weekend

spędzaliście kiedyś czas wolny na dworcu kolejowym? nie tak, żeby czekać na pociąg, tylko tak z boku tego wszystkiego. jest jeden wspólny mianownik tych dwóch rzeczy - czas. czy to się czeka na pociąg, czy ot tak sobie siedzisz czas wolno płynie. chyba nie ma innego miejsca na świecie gdzie ten czas tak wolno leci. pamiętam jak parę lat temu spędziłem na dworcu święta wielkanocne. chyba najdłuższe moje święta, nie mogły się skończyć. na dworcu można zobaczyć wszystko. Radość i smutki, zagubienie i serdeczność, biedę i bogactwo, głód i napuszenie. Tam mogą się spotkać, otrzeć się o siebie ludzie, którzy w normalnym świecie nigdy by się nie spotkali, gdyż należą do dwóch innych światów, innych rzeczywistości, a na twarzach ich można zobaczyć rożne uczucia towarzyszące im w tym miejscu.
A wieczorem zdecydowałem, że nie pójdę po raz 1488 na koncert Analogs, tylko wybiorę się z ciekawości na coś co się szumnie nazywa "atl.disco". Młodzież licealna ubrana chyba w jednym sklepie, tańcząca i wyginająca się do wesołej muzyki gitarowej rodem z wysp. tych brytyjskich. istny szał! żałowałem, że nie mam tych 10-ciu lat mniej, albo, że w moich czasach internet nie był powszechny. dziewczyny chodziły w koszulach w karate, albo z fryzurami na Alfa. a nasze rozrywki polegały na napierdoleniu się winem lub wiśnią i pójście na koncert, na który i tak się nie wchodziło bo kasę na wjazd lepiej było zainwestować w kolejną butelkę. a te dzieciaki korzystają z życia. my też na swój sposób korzystaliśmy, ale raczej to ich korzystanie jest bardziej twórcze. A z drugiej strony, po drugiej stronie ściany, przy barze rozmowy tzw. bohemy, gdzie albo szukali żydów, albo żydami się stawali. najebani starsi panowie chciwie patrzący na nieletnie "indie" dziewczęta. rozmowy sprowadzające się do jednego wspólnego mianownika pt. JA. ktoś kogoś gra, ktoś chce być lepszy. czas spierdalać!
niedziela dniem handlowym. żadne tam święto. normalnie tam sprzedać, tu kupić. byłem na giełdzie. dziki tłum. jak w krajach arabskich, tylko Bułgarzy przekrzykują siebie i zachwalają towar. masa ludzi. nie można się przepchnąć. a z drugiej strony centra handlowe. też zawalone. tu się wybierają ci bogatsi, lub tacy co na nich pozują. świat nigdy nie będzie równy. koniec świata jest potrzebny, bo tu już nie da się nic naprawić. cały czas czekam i wierze, że niedługo on nastąpi. czarny prezydent najpotężniejszego kraju na świecie. o tym mówił Nostradamus. tylko, że to się oddala, bo chyba ta ziemia obiecana straci pozycje lidera. zobaczymy!

niedziela, 5 października 2008

ornitologia

na pierwszy ogień idzie moje opowiadanie, które musiałem napisać na "koloniach" na których obecnie przebywam. sen taki naprawdę miałem. darz bór!

Jak zwykle nie mogłem wieczorem zasnąć. Tabletki za bardzo nie działają. W takich przypadkach podobno pomaga liczenie. Baranków, chmur, czegokolwiek. Ja zacząłem liczyć ptaki. Jeden, drugi, dziesiąty, sto pięćdziesiąty szósty. Jest! Jest upragniony sen! Zaczynam śnić. Sny moje niedawno osiągnęły górną granice absurdu, więc mogę spodziewać się różnych atrakcji, jakiś napięć, nieoczekiwanych zwrotów i tak popieprzonych akcji. W moich snach przynajmniej coś się dzieje. Zupełnie inaczej niż ostatnio w moim życiu. Jakże mogło być inaczej tym razem. Od liczenia, a także od malowania, przyśniły mi się ptaki. I to nie byle jakie! Piękna papuga Ara oraz sęp. Najprawdziwszy sęp! Ale sęp to rozumiem. Ten ptak prześladuje mnie od dawien dawna. Ale papuga? Fakt, miałem kiedyś papugi, w czasie jak chodziłem do podstawówki. Papugi Faliste. Pigi i Kermit, niebieska i zielona. Chyba więc przez to. W śnie tym mieszkałem na dużym osiedlu, w bloku z wielkiej płyty na 11 piętrze. Takie bloki też, jak sęp mnie prześladują. To 11 piętro też znaczące, gdyż jak mieszkałem w Moskwie, to właśnie na 11 piętrze. Wracając do snu to sęp i ara siedziały na balkonie i najwidoczniej chciały, żebym im otworzył drzwi balkonowe. Otworzyłem. Od razu wpadły do mieszkania. A ja kompletnie nie wiedziałem co mam z nimi zrobić. Jak się zachować, czym ich nakarmić. Przewertowałem neta. Patrze i myślę skąd ja wezmę padlinę do sępa. Nic myślę sobie, dam mu to co mam w lodowce, będzie musiał się dostosować, skoro wybrał moją chatę do zamieszkania. Dostał parówki sojowe. No o dziwo bardzo mu smakowały. Papuga dostała płatki i chyba też była zadowolona. Po nakarmieniu ich nie miałem pojęcia co dalej. Co dalej mam z nimi począć. Wymyśliłem, że wypuszczę je na „spacer”. Zobaczymy co się stanie. W sumie każde zwierze potrzebuje spaceru, nie? A takie te wielkie ptaki w mieszkaniu nie uświadczą. Otworzyłem drzwi balkonowe i wyleciały. przestrzeń dobrze im zrobi i może polecą do swojego domu. Bo skądś musiały się wziąć. Papuga od razu zleciała na trawę przed blokiem. Sęp poleciał sobie na plac zabaw. To co następnie zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania, i zarazem mnie przeraziło. Sęp, jak wylądował na tym placu, udawał zdechłego. A jak ktoś się do niego zbliżył od razu zrywał się na równe nogi, rozpościerał skrzydła i wydawał dziwne odgłosy! Obłęd! Nie mam pojęcia co przez to chciał pokazać i osiągnąć, co nim kierowało. Może zgrywa, może, co bardziej prawdopodobne, lubił straszyć. Ale z papugą było gorzej. Jak wylądowała na tej trawie ruszyła się ku kłębiącym się tam gołębi. Te od razu przystąpiły do ataku na nią. Zaczęły ją dziobać i przeganiać. A ona była bezbronna w tym skumulowanym ataku. Zacząłem krzyczeć, nawala w te pieprzone gołębie ziemniakami, które akurat miałem na balkonie. Nie pomagało. Gołębie były jak w transie! Wtedy zacząłem nawoływać sępa aby przybył z odsieczą i pogonił te durne ptaki. Ale on pogrążony był w tych swoich zabawo strachach. Z tej niemoc, że nic nie mogę zrobić, z krzykiem obudziłem się! Chwilę zajęło mi dojście do siebie o otrząśnięcie się z tego snu. Postanowiłem, że w celu ochłonięcia pójdę zapalić papierosa. W tym momencie, jak mijałem balkon, spostrzegłem tam sępa i papugę! Aaaaaaaaaa! Więc to nie był sen, myślę sobie. Niemożliwe! Pomyślałem co teraz? Wpuściłem je do środka i próbowałem się ogarnąć. Zająłem się ptakami. Wpierw je nakarmiłem, jak w śnie. Ale już ich nie wypuściłem. Postanowiłem im zrobić szkolenie, aby nie dopuścić do podobnej ze snu sytuacji. I dalej nie dowierzałem w to co się dzieje! Zacząłem tłumaczyć sępowi, że takie zabawy, jakie on chce być może robić nie są dobre i lepiej żeby całą energię spożytkował w chronienie i obronę papugi. Rozrysowałem to, pokazywałem to, a on tylko przekrzywiał ten swój łeb. W pewnym momencie zawrzeszczał, więc uznałem to za znak, że chyba zrozumiał. Z papugą było łatwiej. Nakazałem jej unikać tych cholernych gołębi, które chyba nie potrafią uznać, że ktoś jest od nich inny i się wyróżnia. Zupełnie jak w świecie ludzi. Po skończonym wykładzie nawet odpowiedziała mi „OK!”. Postanowiłem przeprowadzić sprawdzian i wypuścić je na dwór. Ku mojemu zdziwieniu wszystko przebiegało jak należy, jak je uczyłem! Sęp odpuścił sobie straszenie i zajął się obroną papugi. Papuga od razu uzyskała respekt na dzielni, jak mawiają, gdyż z taką ochroną nikt jest nie jest w stanie zaczepić. A ja uczę się z nimi żyć. Wzajemnie się poznajemy. Oglądamy razem TV, gdzie jak poleci zespół FEEL, albo pokaże się Krzysztof Ibisz wszyscy razem robimy gromkie „bleeeeeeeeeee!”. Uwielbiają moją muzykę, której słucham i czasami nawet do niej tańczą. A przy ostrzejszej to pogują! Świetny widok, dwa pogujące ptaki! Jest chyba nam dobrze i się rozumiemy, tylko sąsiedzi dziwnie się patrzą na tą naszą „rodzinkę”. Ale czy to pierwszy raz? Mamy ich gdzieś!

czas start!

na fali jakiejś nowej mody na pisanie, i ja założyłem piśmiennego bloga. będę tu pisał rożne rzeczy, pierdoły, absurdy, chuje, pizdy, pierdy i czasem poważne rzeczy. także jak mawiał trener Piechniczek: skończyła się szatnia – zaczęła się trawa.