poniedziałek, 29 grudnia 2008

duch

Panczo zaginał 3 dni temu. wcześniej urwał się z nim kontakt. pojawiał się gdzieniegdzie, ale sprawiał wrażenie ducha, nieobecny, zawsze gdzieś obok, pojawiający i znikający niespodziewanie. ostatnie jego dni polegały na poszukiwaniu czegoś. odbijał się jak elektrony od wszystkiego. próbował wyrzucić z siebie to co w nim siedzi i się rozwija, ale nie mógł znaleźć ujścia. ujścia, gdzie mógł to zrobić. nie takiego normalnego, nie takiego gdzie by musiał wszystko mówić od początku, tylko zaufanego. od paru dni, od pewnego wydarzenia coś się z nim działo. jego mózg osiągnął poziom jakiejś euforii, podprogowego, a raczej podmózgowego zadowolenia. noce zmieniły się na jakąś dziwną jawę, gdzie człowiekowi wydaje się tylko, że śpi, a w rzeczywistości cały czas czuwa, gdyż mózg mu nie pozwala na zaśnięcie. niektórzy walczą o życie, a on sprawia wrażenie jakby z nim walczył. ostatnio widać ewidentnie, że przegrywa tą walkę. nie idzie mu, a w dodatku czas, który sobie na to przeznaczył, bo takie są reguły tej gry, zbliża się nieubłaganie do końca. w zasadzie liczy się już końcowe odliczanie. Panczo doskonale zdaje sobie sprawę, iż jest to nieodwracalne. decydując się na tą grę, musiał zgodzić się na jej reguły. musiał wyznaczyć sobie czas i tego się trzymać. tego nie mógł przeskoczyć. po drodze też coś nie zagrało, co miało. a wycofać się nie może, to już za daleko zaszło. jego zniknięcia też nie nie zauważył. wydawało mu się, że ktoś będzie go szukał, lecz to co dotarło do niego jakiś czas temu tylko w tym go utwierdzało. padały pretensje w jego kierunku czasami, ale on niewiele mógł. wszystko nie było zależne od niego. no może nie wszystko, ale większość rzeczy. on sam swoim życiem nie kierował, coś za niego kierowało. nie potrafił sobie poradzić z jednej strony z wielkim napływem odczuć, zazwyczaj negatywnych, a z drugiej strony z okresami, kiedy nic nie czuł. czuł się samotny. kiedyś nie potrzebował uścisków, nie przekonywało to go kiedyś. teraz tego pragnął. obiecywano mu, że zawsze ktoś się znajdzie, ale nikogo nie było, żeby ścisnąć go. nic się nie zmieniało, a on cały czas drążył sobie w głowie dziurę. i pewnego dnia postanowił zniknąć. rozpłynąć się. chciał sprawić, aby go nie było. plan rodził mu się w głowie od dawna. czasami jak miewał gorsze dni, lubił jeździć w różne mroczne miejsca, które doskonale oddawały jego stan ducha. wtedy to, podczas jednej z takich przejażdżek, odkrył miejsce w którym się zakochał. to do niego pojechał, aby się schronić i które da mu upragnione zniknięcie. ono mu najlepiej pasowało. tam osiągał spokój, lecz teraz jego oddech stał się nierówny, a ręce trzęsły się niemrawo. to ta chwila pomyślał...

piątek, 26 grudnia 2008

dywan milczenia

Johnny kolejny raz poczuł się źle. odpędzał myśli już dość długi czas, robił co mógł żeby znowu nie upaść. w zasadzie on cały czas idzie na kolanach, nie może się podnieść, ale idzie. upadek w tym położeniu nie wróży niczego dobrego. kroczenie przez świat w takiej pozycji też nie daje zbyt dużych perspektyw. ogólnie, jak to on nie raz mówił, był w "niezłej dupie". w ostatnim okresie dużym wysiłkiem próbował się do niej nie dostać. na pytanie starego znajomego, którego spotkał niedawno na ulicy, o samopoczucie, posługując się niezbyt wybredną metaforą, z których zresztą był znany, odparł:
- stary! czaisz, ja mam lęk wysokości, nie? więc czuje się jak bym był na takim pierdolonym wiszącym mostem, drewnianym gdzieś nad jakimś wysokim na sto chujów wąwozem. tak więc ja pośrodku tego mostu jestem, a na każdym z początków tego mostu stoją takie demony menele i trzęsą tym pierdolonym mostem! w dodatku rzucają we mnie kamieniami! i weź się tu utrzymaj. dodam jeszcze, że na dole wąwozu sterczy wypięta w moją stronę dupa, ale taka jak z analnych produkcji rodem ze słonecznej Kalifornii! i tym demonom zależy, żebym ja się zjebał do tej dupy. tak się czuje.
i właśnie ostatnie dni dla Johnnego były takim kurczowym trzymaniem się tego mostu. robił uniki, stał na ugiętych nogach, starał się nie myśleć o lęku wysokości. walczył. lecz pewnego dnia zaczął wątpić w coś, co do tej pory było dla niego oczywiste. codzień podczas tej walki wątpliwości robiły się większe. tylko nie chodziło tu o wątpliwości dotyczące jako takiej walki, lecz rzeczy, które się na nią składały. wątpliwości rodzą niepewność, a niepewność osłabia w walce. i tak pewnego poranka Johnny tak się zagubił, że dopuścił do tego, aby demony zbliżyły się do niego na wyciągnięcie dłoni. jego sytuacja sytuacja stała się nagle tragiczna. upadł. a sekundant zaczął odliczać. 10.. Johnny pomyślał, że już to przerabiał. wtedy bał się. teraz jedyną wspólną rzeczą jest ten nierówny oddech, kiedy uświadamia się sobie, że już jest koniec. 9.. to odliczanie długo trwa, a on się zaczął powoli oswajać się z tym wszystkim. oddech wyrównywał się, a ciało rozluźniało się. chce się zasnąć, ale coś nie daje. 8.. wszystko zaczyna wolno płynąć, łącznie z myślami, które jeszcze niedawno pędziły po głowie z prędkością światła. przypomina to samolot, który wylatuje na patrol, a po wylądowaniu udaje się powoli do hangaru. 7.. wtedy, za pierwszym razem, coś w nim umarło. z tego być może powodu, teraz jest mu łatwiej przełknąć gorycz porażki. 6.. przestaje się przejmować. zresztą już wcześniej ktoś mu powiedział, że wieje od niego chłód emocjonalny, a także, że jest górą lodową. może i chciałby to jeszcze przemyśleć, ale i to staje się dla niego nieistotne. 5.. jego oczy powoli robiły się takie, że nawet on się ich bał. koniec się zbliżał, a on jeszcze raz starał się w myślach przebrnąć przez ścieżkę, która przyprowadziła go na ten most i wpędziła w pułapkę. nie mógł odkryć nic nowego. początek też niewiele mówił. 4.. wszystko było gotowe i on też był gotów. sam nie wiedział czy to on podjął tą decyzję, ale przekonał się, że jest jedyną słuszną. innych nie ma, nie ma żadnych alternatywnych podpowiedzi, znaków, czegokolwiek. 3.. 2.. 1.. i chuj, nic się nie dzieje. Johnny nie wie co ma myśleć. ostatnio czuje się jak duch, więc może dlatego? może los po raz kolejny chciał zrobić go w chuja? znowu pytania i nie ma odpowiedzi. a nie tak miało być. demony odeszły na bezpieczną odległość, aby Johnny mógł się podnieść. ale on nie chciał. zaczął wykrzykiwać:
- wy głupie chuje! wracajcie i skończcie to co spierdoliliście!
- jebał cię pies! - odburknął jeden
- będziesz się męczył i chuj - dodał drugi
w takich sytuacjach w kreskówkach wzywa się diabła czy inne cudo na pomoc. ale diabła nie ma, bo jakby był to by świąt nie było. mniejsza z tym. Johnny usiadł po turecku i postanowił czekać. i tak jego czas, jak i kalendarzowy zmierzał ku końcowi. Johnny powiedział tylko:
- god bless america!
i zapadł w milczeniu w, podrzucony w przypływie dobroci przez demony, dywan.

czwartek, 25 grudnia 2008

wesołych?

każdy zawsze tego życzy na święta. a co jest takiego wesołego w tych świętach? szczególnie teraz, gdzie podejrzewam, że w wielu domach po "kryzysowych" zwolnieniach jest nieciekawie, a już na pewno nie wesoło. ogólnie nie jest wesoło. np. dla mnie jak mogą być one wesołe, skoro kojarzą one mi się z poświęceniem. tak jest i w tym roku, gdzie postanowiłem się poświęcić i sprawiać dobre wrażenie. a to z powodu epidemii, która dotknęła mojego brata i cała czwórka jest pochorowana tak, że nie mogą opuszczać domu więc nie przyjeżdżają. czasem tak trzeba, mimo, że się nie chce i to bardzo, gdy osoba, która powołuje się na tą całą magie świąt i tradycji, mówi ci rzecz, której niespodziewałeś się i nie chcesz usłyszeć. tak więc spożyłem 12 potraw, przy czym był taki dobrobyt, że kawy z mlekiem nie musiałem liczyć sobie jako dwóch potraw, a jako jedno. potem udałem się na rower, gdzie jeżdżąc po mieście mijałem ludzi, którzy na pewno nie mieli wypisanej wesołości na twarzy. pogoda też zaprezentowała raczej chłód, aniżeli wesołość. przez cały dzień. całe miasto sprawiało wrażenie ponurego. ludzie w marketach, ludzie na spacerach po wigilii lub wracających od rodziny nie mieli w zdecydowanej większości nastroju wesołości. po prostu nie jest wesoło i czas zmienić standardowe życzenia. ja chciałbym spokoju i wszystkim tego życzę.

środa, 24 grudnia 2008

kołędy na święta



jak co roku, gdy przychodzą te pieprzone święta sręta zapuszczam sobie, zgodnie z wielowiekową tradycją kolędy w wykonaniu zespołu The Vandals pt. Christmas with the Vandals: Oi the World! z zestawem piosenek o miłości okazywanej podczas świąt, świątecznej atmosferze i o tych wszystkich pseudopozytywnych rzeczch które mają miejsce podczas tych pięknych dni:

01. (03:03) The Vandals - A Gun For Christmas
02. (02:11) The Vandals - Grandpa's Last Xmas
03. (02:10) The Vandals - Thanx For Nothing
04. (02:17) The Vandals - Oi To The World
05. (02:25) The Vandals - Nothing's Going To Ruin My Holiday
06. (03:17) The Vandals - Christmas Time For My Penis
07. (01:33) The Vandals - I Don't Believe In Santa Claus
08. (02:43) The Vandals - My First Xmas, As A Woman
09. (01:20) The Vandals - Dance Of The Sugarplum Fairies
10. (02:19) The Vandals - Here I Am Lord
11. (01:44) The Vandals - C-H-R-I-S-T-M-A-S
12. (06:25) The Vandals - Hang Myself From The Tree

oi!

poniedziałek, 22 grudnia 2008

parę słów z okazji nadchodzących świąt..

..których niekurwacierpie! bo jak można lubić święta, gdzie jako dziecko się pamięta, iż na wigilię w ciebie wmuszano wszystkie potrawy, bo tak trzeba i nieistotne jest to, że czego nie lubisz lub coś cię obrzydza. ważne jest to, że jak nie zjesz to nie dostaniesz prezentu. i z dzieciństwa pamięta się to poświęcenie raz do roku, po to aby i tak koniec końców otrzymać chujowy prezent. człowiek się stara, przełyka z trudem tego pieprzonego karpia i śledzia, zbiera mu się na wymioty po rybie w occie, czerwony jest od ości, które stoją w gardle, a tu trach dostajesz coś co wogóle ci nie jest potrzebne. nie ważne, byłeś młody może inaczej się to odbierało. później to pamiętam kłótnie, o to, że trzeba wszystko spróbować. znowu śpiewka o prezencie, ale to już nie istotne. istotne jest to, że nie idzie pojąć, że się czegoś nie lubi, i nie ważne jest to czy jest to jakieś święto czy nie. bo co się stanie jak ja zjem tylko pierogi i ciasto plus zapije to jakimś kompotem? świat się zawali? nie sądze. w tym roku na nic nie czekam. zapowiedziałem, że nie chce prezentu i będę się starał te święta ograniczyć do minimum. kolejna sprawa ze świętami to ta pierdolona gorączka przedświąteczna, która niekiedy zaczyna się już w październiku, a na dobre zagaszcza w listopadzie. szaleństwo zakupowe, moc preznetów, istny chuj na kółkach. wszyscy wsiadają w samochody i jadą na miasto na zakupy. kolejny piękny znak świąt - korki! wszyscy stoją czy to w samochodzie, czy w kolejce w kasie, wszędzie. i dookoła ludzi katują kolędami bądź nieśmiertelnymi hitami last krystmas, albo nowymi jak zespół feel. idzie się pożygać. jeszcze deszcz pada, a śnieg można zobaczyć na totalnie tandetnych kartkach z wypisanymi już życzeniami. a dookoła przystrojone balkony i posesje, a im więcej tym lepiej, a już napewno musi być więcej od sąsiada. i niekoniecznie ładnie to wszystko wygląda. tak jak dzisiaj ojciec kazał mi iść na dwór abym ocenił jego dekoracje. uwielbiam krzyczeć, że coś jest super. w dodatku to jest nic, gdyż w tym roku z lampek powstały jakieś rzeczy. więc musiałem zgadnąć coś jest choinką, co jest gwiazdą, a co jest aniołem, lecz tu sie pomyliłem bo powiedziałem, że są to skrzydła batmana. wszędzie istne szaleństwo, które kumulację przyjmuje na parkingach centrów handlowych. miła przedświąteczna atmosfera, gdzie wszyscy się obrzucają chujami i kurwami. i jeszcze to sprzątanie! co roku zmuszany byłem do pernamentnrgo sprzątania miszkania. czemu na święta wszystko musi lśnić? więc..
..święta są piękne, nieprawdaż?!

syf

syf jest syfem i takim pozostanie. nic tego zmienić nie może. mimo, że się chce bądź się chciało. i nie ważne jest to w sumie co robisz, syf jest silniejszy od ciebie. jak taki kurz na przykład, który wejdzie wszędzie i trudno się go pozbyć. albo jak się czasem wszystko zamiatało pod dywan. z człowiekiem jest tak samo. kurz zalega wszędzie, a zamiecione pod dywan brudy już się tam nie mieszczą. kiedyś to musi wyjść. nie ma reguły. jest tak po prostu, że to co nieposprzątane zemści się na tobie. w najbardziej nieoczekiwanej chwili. w sumie to już taka jest złośliwość wszystkiego, że psuje się w chwili kiedy wogóle się tego nie spodziewasz i nie jesteś na to przygotowany. syfy są różne, i postępować z nimi też trzeba różnie. i nie wolno ich zamiatać. ma to coś z bomby zegarowej. tyka, tyka i czeka na najlepszy moment aby eksplodować. i tylko sprzątający jest winien swoich zaniedbań, że zamiatał, sprzątał z wierzchu, a nie całościowo. tu się nie da wszystkiego wywieść na wysypisko, bądź, jak robią różne durnie, wyrzucić w lesie. samemu trzeba posprzątać, posegregować, uporać się z tym. tylko jak się zabierasz za posprzątanie tego, nie raz może być za późno. ruszysz to a powstanie taki ferment, że uporanie się z tym zajmie ci dużo więcej niż się spodziewałeś. też może się okazać, że to co myślałeś, iż jest do posprzątania okaże się najzwyklejszym w świecie wysypiskiem. uprzątniecie wysypiska wymaga dużo więcej nakładów sił. wszystko dookoła jest skażone i trzeba to odkazić. wtedy sam tego zrobić nie podołasz. tzn. ty musisz sam to posprzątać, ale raczej z odkażaniem ziemi sam sobie nie poradzisz. tu już jest pole popisu dla specjalistów. i wtedy zaczynają się prawdziwe schody. powstają konflikty, nieporozumienia i wzajemne pretensje. pogodzenie tych niby podobnych rzeczy staje się bardzo trudne. co chwila dopada cie rezygnacja. dzień przerwy w sprzątaniu, jak to bywa wszędzie i jest to jakaś reguła, powoduje nawałnice na drugi dzień. te śmieci ewoluują w czasie do wrażenia jakiś demonów. gdy się nimi człowiek nie zajmuje, odpuszcza, robi przerwę, stara się nie pamiętać podczas swoistego urlopu one po powrocie atakują ze zdwojoną siłą. jakby się rozmnażały i gdy pojawiasz się by znowu sprzątać wydaje ci się, że jest ich więcej i bardziej są agresywne. jest to taka na chwile obecną niekończąca się opowieść.

niedziela, 21 grudnia 2008

lis

tego posta pisze tylko w celu pamiętania jednej sytuacji. otóż widziałem lisa. niby nic dziwnego. często można lisa spotkać. tylko chyba nie często w mieście. poza miastem to ok, ale błąkającego się po ulicy dość ruchliwej w mieście, gdzie pełno świateł, ludzi, samochodów. trochę musiał pokonać żeby znaleźć się w tym miejscu. dość mnie to zdziwiło. chwilę nawet pobawiłem się w detektywa i puściłem się za nim, w bezpiecznej odległości, żeby go nie spłoszyć. a on widać było taki przestraszony, dziki. ale nie przeszkodziło mu to załatwić potrzeby na środku chodnika. potem gdzieś poleciał w osiedle. kiedyś słyszałem teorie o końcu świata poprzez zagładę ludzi przez zwierzęta (w tym miejscu chciałbym pozdrowić autorkę tej teorii). po tym co zobaczyłem myślę, że coś w tym jest. lis w centrum miasta to jest dziwne. na marginesie chciałbym wspomnieć też o sercu miasta Bydgoszczy, a za takie można uznać skrzyżowanie Gdańskiej i Dworcowej. tam inne zwierzęta się pizgały między sobą. i to tłumaczy fakt, czemu o pewnej godzinie serce miasta Bydgoszczy zamiera. to serce opanowują zwierzęta by toczyć walki czy to terytorialne czy godowe, albo o dominację, a nie raz o cokolwiek. to mnie dawno przestało dziwić. ale lis? może czas wierzyć nie tylko w zagładę nuklearną. tylko, że zagłada nuklearna już w drodze. myślę, że bomby, które mają obowiązkowo domalowane wąsy są gotowe już na bollywoodzką wersję dnia niepodległości. jak mawiali chuligani z Gdyni przed walką z chuliganami z Warszawy - "ważna jest pierwsza pizda", a zaproszenie zostało już wysłane i nawet doręczone. dobranoc!

sobota, 20 grudnia 2008

czemu nie wiem.

czemu? cały czas w zasadzie ten wyraz siedzi mi w głowie. a do tego to nie wiem. więc powstaje czemu nie wiem. ale bez znaku zapytania, bo to stwierdzenie nie pytanie. może mylić to czemu, ale skoro to czemu występuje już tak często, to z pytania rodzi się stwierdzenie. nie ma po co dodawać znaku zapytania, gdyż nie ma odpowiedzi. ale czy kiedyś były? nie wiem. a czemu ja tego nie wiem? bo chyba nie chce wiedzieć, tzw. wiem, że były, ale już nie ma, zniknęły. w sumie jest to bełkot, wszystko, ale tak musi być. im więcej niezrozumiałych rzeczy, tym więcej pytań, a brak odpowiedzi rodzi stwierdzenia. i tyle, bez jakiś wyższych treści, a to co jest niezrozumiałe jest niewiedzieć czemu dobre. tylko inni uważają to za złe. czemu? nie wiem.

piątek, 19 grudnia 2008

korytarz

pewnego dnia w bardzo smutnym korytarzu zawieszono nowy obrazek. obrazek przedstawiał morze, ciemnogranatowe morze. po morzu tym płynie stateczek, a na horyzoncie widać burzę i czarne chmury. nie przedstawiał czegoś wesołego, raczej widać było na nim emocje, które targały autorem. obrazek pasował do reszty, które wisiały na szarych ścianach korytarza. czasem można było na tych ścianach odnaleźć coś wesołego, lecz ginęło to w tym całokształcie cierpienia, jakie się tam malowało. a całe to miejsce było ponurą, niezachęcającą do niczego norą. na nowego, jak to zawsze i wszędzie bywa, starzy mieszkańcy patrzyli z ciekawością. ale też z nadzieją, że przybywa coś nowego co może wszystko odmieni na lepsze. wszyscy zaczęli się nieśmiało przedstawiać, każdy obrazek, rycina, kolorowanka, każda rzecz na korytarzu. nowy obrazek wyglądał na zagubionego.
- na początku jest tu ciężko do wszystkiego się przyzwyczaić, ale później idzie to ogarnąć wszystko - zagaił obrazek przedstawiający smutną dziewczynkę w oknie
- noo, dokładnie! jak już się uodpornisz na to co tu zobaczysz, to jakoś to idzie - dodał szkic na którym narysowane były zdechłe kwiaty
- najgorzej jest w nocy - zauważył motyl z krepy - ludzie snują się tu bez celu z cierpieniem i strachem namalowanymi na twarzach
- tak jest, noc tu jest straszna! nic się nie dzieje, panuje półmrok, a oni w swojej bezsenności się kręcą bez celu - podpowiada obrazek z sową na konarze
- czasami w nocy słychać bojaźliwe jęki, czasami płacz, a czasami jeszcze panuje taka cisza, że nawet my rzeczy martwe się boimy - spokojnie opowiada wycinanka złożona z różnych kwadratów i prostokątów, sprawiających wrażenie rozsypanych - boimy się też czasem ludzi, albo raczej ich spojrzeń, które są nieobecne jak u trupów.
- a w weekend? - dodaje obraz przedstawiający młodego chłopaka skulonego na krześle - w dodatku w nocy? jest tu tak, że aż nie możesz na tych ludzi patrzyć. ich cierpienie i ból jest tak mocny, a ty nie możesz im w żaden sposób pomóc, że odwracasz się
- i te ich myśli - zauważa czarny kredowy kwiat - wszędzie się błąkają i nie mogą znaleźć wyjścia. odbijają się od korytarza i nas. najstraszniejsze myśli, które i tak potem wracają do ich właścicieli
wszystkie przedmioty wpadły w chwilę zadumy, zapanowała ciszą przerywana czasami szlochaniem dobiegającym z oddali. nowy obrazek, który myślał, że gorzej niż w domu jego właściciela, a zarazem autora, nie będzie posmutniał. przypomniał sobie jak to było, jak widział ten zły, nieobecny wzrok i te myśli, które niczym ćmy błąkały się. lecz zapytał:
- a szczęście? szczęście tutaj występuje?
- tak, ale tylko powierzchowne. z powodu opuszczenia tego miejsca. odczujesz to, jeżeli stąd wyjdziesz. niespecjalnie wygląda to szczęście..

pieniądz

- idę do sklepu
- kupisz mi fajki i zapalniczkę?
- a pieniądze masz?
- nie mam...

dlaczego wszystko w dzisiejszych czasach musi się kręcić koło forsy. niby z każdej strony mówią, że pieniądze szczęścia nie dają, ale co daje? tzn. ja wiem co daje to szczęście, wiem to bardzo dobrze. lecz z drugiej strony jest ta forsa. za coś trzeba żyć. płacić rachunki, robić zakupy, przemieszczać się. do tego wszystkiego te cholerne banknoty są potrzebne. i nie ważne czy je masz czy nie. po prostu musisz je mieć, po to aby nawet kupić sobie te głupie fajki. możesz zarabiać, możesz pożyczać, tylko, że jak nie masz głowy na karku to ich ci brakuje. wszystko zostało obmyślane tak, żebyś był święcie przekonany, że bez kasy nie dasz rady. i masz wpajane od małego, że musisz je mieć. kolejny znak naszych czasów. wszystko się kręci wokół pieniądza. a czym wogóle jest ten pieniądz? kawałkiem papieru z liczbą i jakaś facjatą znanej persony. ten kawałek papieru jest przez niektórych, a może i przez większość, traktowany jak bóstwo. a im więcej tych bogów w kolekcji tym lepiej. takie jest myślenie, i takie jest dążenie większości. całe szczęście są osoby, które traktują ten papier jako zło konieczne, jako coś co niestety musisz mieć, aby przeżyć w tym zepsutym świecie. i widzą to, że kasa nie prowadzi do niczego dobrego. bo pieniądz w naszych czasach wpływa na wszystko. nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. pieniądz chce wpływać na rządy i ludzi, kształtować społeczeństwa, wyznaczać kierunki. prowadzi do konfliktów i wojen, do zawiści i zazdrości, do egoizmu i materializmu itp. jednym słowem prowadzi do tego wszystkiego co najgorsze w człowieku. niestety wpływa też na życie i śmierć. jest najbardziej złą namacalną rzeczą na świecie. gorszy od niego jest tylko człowiek. bo to on wynalazł pieniądze..

wtorek, 9 grudnia 2008

piekło / raj* na ziemi

"gdy biegniesz wolno prawdopodobieństwo odebrania ci piłki automatycznie wzrasta, a wtedy to biegniesz już od dupy strony" jak mawiał trener Piechniczek. teraz wszyscy biegają szybciej. w zasadzie wszystko jest szybsze. żarcie, kasa, komputer, samochód, internet, boks i ból pleców. kiedyś ludzie boksowali się wolnej, a teraz ciach pach i np. nasz Andrew pada. ledwo wychodzą na ring, zamieszanie, seria ciosów, mija 10 sekund i koniec walki. a kiedyś to oni wychodzili, sprawdzali się, wyczuwali, potem odpoczynek, parę ciosów i znowu time out. a potem się tak muskali, aż od tego odpoczynku któryś padł. tak samo z plecami. pomijając to, "że plecki się same nie zrobią", jak mawiał trener Popek, to te plecy też człowieka szybciej zaczynają boleć. nasze babcie narzekały na plecy w wieku 70 lat, nasi ojcowie w wieku 50, a ja w wieku niespełna 30 lat już odczuwam to. znak naszych czasów. szybko bolące plecy. święta np. też zaczynają się już wcześniej, niż kiedyś. koniec października / listopad. już mamy choinki, bombki i mikołaja w kolorze tego co on reklamuje. podobno młodzież szybciej dojrzewa. zresztą obserwując współczesne nastolatki nafaszerowane nafaszerowanymi, notabene szybko, kurczakami i wyglądające jak zdrowe 20-tki to nie podobno tylko chyba raczej. każdy i wszystko ulega temu przyspieszeniu. każda rzecz, każdy drobiazg, każdy szczegół. i w zasadzie każdy, czy chcąc czy nie chcąc, w tym uczestniczy. każdemu się na pewno zdarzyło chcieć coś przyspieszyć, albo liczyć, że to szybko się zdarzy bądź minie. tylko z tej "szybkości" nie wynika często nic dobrego. ta szybkość leży blisko impulsu, a pod jego wpływem nie zawsze powstają dobre pomysły. dlatego nie raz trzeba zwolnić, być cierpliwym, odczekać lub po prostu przystanąć i się zastanowić. to lepsze, niż ta do niczego prowadząca szybkość. i tak każdego czeka to samo. rodzisz się, żyjesz, umierasz. to wszystko co wiemy. i to jest bardzo niesprawiedliwe, że nikt nikogo nie informuje po co to wszystko? po co się rodzisz, bawisz się, uczysz się, pracujesz, jesz, nie raz się męczysz. jaki wogóle jest tego sens, skoro i tak nie ma nic po życiu. jestem ciekaw czy kiedykolwiek sie o tym dowiemy. szczerze wątpie, ale chętnie bym się spotkał z szefem tego całego bajzlu i przejżał umowę. i pewnie jak w każdej umowie, jest tysiąc słów bełkotu pogrupowanego w punkty. no i nieśmiertelny mały druczek plus jakieś haczyki. zawsze jest tak samo. tylko nie raz jest jakieś rozwiązanie. niekoniecznie problemu całego, ale jakieś zaakcentowanie, że się nie podoba. np. pojedziesz na wczasy do dajmy na to Egiptu, lub czegokolwiek, nawet może to być ośrodek wczasowy "śnieżnoszara mewa" nad jeziorem egipskim, bądź "piramida" koło Białej Podlaskiej. nieważne. ważne jest to, że przeglądając folder coś ci wpada w oko i to wybierasz. jedziesz na miejsce i, jak to piszą, okazuje się, że zamiast hotelu pięciogwiazdkowego masz wagon drewniany sypialny na bocznicy w Lęborku, a do morza zamiast tylko przejść koło basenu i już nad nim jesteś, to musisz wsiąść do samochodu i będziesz za godzinę. wtedy możesz to zareklamować, zgłośić sprawę do jakiegoś rzecznika, że warunki na miejscu nie zgadzały się z tym co zostało zaprezentowane w folderze. i to ma jakiś sens. w dodatku ma taki sens, że masz do dupy takie wakacje, i spadasz stamtąd w bardziej sprzyjające warunki. a tu? nie dość, że nie mogę nic reklamować to jeszcze nie za bardzo ma sens spadanie gdzieś, bo nie o to tu chodzi. ciekaw jestem czy to ja źle wybrałem, czy folder kłamał..

* niepotrzebne skreślić

ps. czasem wydaje mi się, że tym szefem tego bajzlu jest ZUS i to on rządzi całym naszym serialem pt. życie. i to też by miało jakiś sens..

niedziela, 7 grudnia 2008

dziewczynka gubiąca klucze

pewna dziewczynka, która zamieszkiwała duże miasto cierpiała na pewną "przypadłość". otóż notorycznie gubiła klucze od domu. nie lubiła wychodzić na dwór i nie musiała. ale czasami chciała. tak po prostu sobie wyjść i się przejść. czasami też musiała coś załatwić. ale to rzadko. i jak już wyszła z tego domu, nie ważne czy tak sobie czy coś załatwić, to zawsze gubiła klucze. nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak. znikały. przepadały jak przysłowiowy kamień w wodzie. dziewczynka za każdym razem nie wiedziała co ma począć. kluczy nie znajdowała, więc powrót do domu był wykluczony. musiała czekać do wieczora. błąkała się bez celu. jak bezdomny. tylko miała tą przewagę nad bezdomnym, że miała świadomość, iż taki stan obowiązuje ją tylko do wieczora. wieczór daje jej wybawienie, w postaci powrotu do domu. wtedy może poczuje się spokojniej. ale do wieczora dużo czasu. lecz ona nie patrzy nerwowo na zegarek. czas ją nie interesuje. staje przed faktem dokonanym, przyjmuje to już na chłodno. stało się i się nie odstanie. interesuje ją tylko jak przeżyć do wieczora w tym bezcelowym błądzeniu. próbuje wszystkiego. przypatruje się ptakom, patrzy na niebo, spaceruje po parku. to wszystko zabija jakoś ten czas oczekiwania. lecz to wszystko jest bezowocne, nie daje jej żadnych korzyści. w zasadzie ona nie oczekuje na nic, stara się tylko doczekać do tego wieczora. to wszystko na co ją w tym momencie stać. może by chciała czegoś więcej, ten czas jakoś wzbogacić, lecz nie wie i nie umie tego zrobić. wszystko na co ją stać to błąkanie. nic więcej. oby do wieczora..

czwartek, 4 grudnia 2008

Reign Over Me



piękny film o przyjaźni, poświęceniu i wytrwałości. takie rzeczy to niestety tylko w filmach chyba. w realnym świecie trudno dostać tak bezinteresowną i konsekwentną pomoc. w realnym świecie większość myśli o sobie. i w tym realnym świecie jesteś potrzebny tylko jak masz coś do zaoferowania. przyjaźnie z supermarketu, przychodzisz jak coś potrzebujesz. wielkie słowa, żadnych czynów. człowiek jest zdany tylko na siebie. a już nie potrafi..

wtorek, 2 grudnia 2008

nad przepaścią

przed siebie prerią. jałowy krajobraz. nic się nie dzieje. monotonia. ale do przodu. człowiek idzie przed siebie. trudno w takich warunkach to robić. i to samemu. iść samemu po zupełnie płaskim, nudnym krajobrazie. zdany tylko na siebie. nie można dać sobie z tym spokoju, bo to pewna śmierć. sępy już nad tobą krążą. idziesz i zadajesz sobie pytania. ale żadnych odpowiedzi. w takich warunkach mózg nie pracuje zbyt dobrze. a przed sobą nie widzisz nic. płaski horyzont, nic nie czeka na ciebie. nie masz zbyt dużych nadziei. idziesz już dość długo, a nic się nie przytrafiło. zmęczenie coraz bardziej dopada, nie ma siły, a trzeba iść. ale ile jeszcze? czasem coś widać, ale to nie w tym przypadku. tu nic nie widać, nie ma żadnych zmian, wszystko płaskie i jałowe. ale wszystko co ma początek ma też i koniec. koniec drogi. przed tobą przepaść. staje się przed nią jak na rozdrożu dróg. pytania przelatują przez głowę. co teraz? czy się cofać? ale po przebytej drodze nie masz najmniejszej ochoty się cofać. nie chcesz jej jeszcze raz przeżywać. ta opcja odpada. no way! ale co dalej? skoczyć i próbować latać. może się uda? ale jeżeli się nie uda i spadniesz? jesteś w sumie na to przygotowany. ale może nie robić sobie żadnych nadziei..