czwartek, 27 listopada 2008

stan faktyczny

człowiek siebie nie oszuka. nie ma szans. no oczywiście można wmawiać tak bardzo coś sobie, że w końcu się w to nawet uwierzy, ale to tylko skrajne przypadki tak mają. nie można wierzyć w coś, czego nie ma, nie istnieje bądź wmawiać sobie, że coś jest fajne i ładne, a naprawdę nawet ciebie nie rusza. albo robienie jakiś czynności lub dostosowanie się do nowej sytuacji. w rzeczywistości jest to nudne, a człowiek sobie wmawia, że to ma jakiś sens. jak z pracą - jeżeli nie robisz tego co lubisz, tylko robisz to co musisz. i znowu oszukiwanie. to działa jak taki mechanizm obronny. chyba w większości sytuacjach. przed pracą, przed chorobą, przed nową sytuacją życiową. wmawianie sobie, że coś jest fajne, co naprawdę tym nie jest. można tak z miesiąc, dwa pooszukiwać sobie, ale później włączają się normalne mechanizmy, czyli to wewnętrzne ja się buntuje. nie da się siebie oszukać. nie można sobie wmawiać i siebie oszukiwać, bo potem ciężko się pogodzić ze stanem faktycznym. lepiej jest od razu się godzić, aniżeli siebie oszukiwać, nawet jeżeli jest to robione w dobrej wierze, bo później trudniej jest zaakceptować ten faktyczny stan. człowiek uczy się na błędach, a stan faktyczny jest fatalny i źle rokuje..

poniedziałek, 17 listopada 2008

tabletka szczęścia

jedni mówią, że coś takiego istnieje. tylko wystarczy pójść po receptę. i wtedy będzie dobrze, a myślowe demony zostaną zgładzone. to daje nadzieje. ale nic nie nadchodzi. obawy się zwiększają, tak jak dawka "szczęścia". i nic. równia pochyła, na górze której stoi demon i na luzie spycha to różnokolorowe szczęście w dół. czasami przy większym ataku, gdzie występuje kilka jednostek jakiejś udaje się przedrzeć. znowu pojawia się nadzieja. krótkotrwała. ale drudzy mówią, że taka tabletka nie istnieje. i to jest poprawne myślenie. czegoś takiego nie ma. nieistnieje, tak jak nieistnieją rzeczy, które się nam co chwilę wmawia. to zwykły bulszit, mający człowiekowi dać nadzieje. niektórym się udaje. ale tym niektórym pomogłoby nawet placebo. wystarczy im wmówić. to oni mówią, że istnieje tabletka szczęścia. bardziej pasowałaby tutaj nazwa tabletka nadziei. nadzieja która odmieni, a raczej zmieni spojrzenie na ten popieprzony świat i życie. bo życie jest popieprzone. jest za bardzo skomplikowane aby je ogarnąć. gdy człowiek osiąga pewien wiek, zaczyna mieć wątpliwości. i zaczyna szukać. część znajduje nową drogę, a część dalej błądzi po labiryncie pytań bez odpowiedzi. dotychczasowe czynności stają się bezsensu. ten bezsens rozlewa się wszędzie, zajmuje każdy skrawek umysłu. po głowie latają ludziki ze znakami zapytania, szukając nieobcenych ludzików z odpowiedziami. tabletki jako substytut tych ludzików z odpowiedziami nie zdaje egzaminu. może jest ich mało, może źle dobrane. w tym wszystkim jest za dużo tego może. i z tego może robi się prawdziwe morze. nie do ogarnięcia. wtedy z ciemności wyłania się pomoc. jedyne wyjście. ukojenie. ulga. tak się o tym myśli. pomoc z kosą w tle. przekonuje, że jest to jedyne rozwiązanie. i w tym przekonywaniu jest wiarygodne. kusi. wabi. stosuje wszystko. staje się przyjacielem, z którym powoli się oswajamy, przekonujemy się do niego i zaczynamy mu ufać. jesteśmy gotowi na wszystko. ciemna noc, deszcz, przeszywające zimno nieogrzanego samochodu. drzewa mijane z zawrotną prędkością. bicie serca w rytm tak czy nie. chyba nie teraz. jeszcze zobaczymy. jeszcze poczekamy. mimo zmęczenia jedziemy dalej..

sobota, 8 listopada 2008

bleeeee



chciałbym wyrzygać wszystkie emocje i myśli, które we mnie siedzą. wszystko złe, negatywne, toksyczne, czyli w większości to co we mnie siedzi chciałbym aby opuściło mnie wraz z puszczeniem soczystego pawia. ściekło gdzieś w otchłań jakiś kanałów. wszystko. ale jak to zrobić. człowiek formatowi nie podlega. wyzerowanie się alkoholem dobre jest na krótką metę. z rzeczami głęboko siedzącymi nic się nie da. niektórym pomaga rozmowa, ale też nie każdy takie coś potrafi. wyrzygać słownie. zagłuszyć adrenaliną, zagłuszyć zmianą otoczenia. ale to się zakopuje, albo zamiata pod. też na dłuższą metę nie daje rady. bo kiedyś eksploduje. jak wiśniowe mocne z wytwórni MIX w Kwidzynie. tylko wiśniowe mocne ma tą przewagę, że jak się je poprosi to z bólem, ale opuści człowieka. a rzeczy tkwiące w głowie nie. dałbym wiele za możliwość wyrzygania ich wyrzygania choćbym miał mieć największy ból głowy na świecie i zgagę jak stąd do Irkucka. i wtedy powiedziałbym naprawdę, że od dzisiaj nie "pije" żeby nie przeżywać jeszcze raz tego samego..
póki co moją głowę podłączyłem do laptopa i wyszło mi coś takiego:
4 minuty
dobranoc!

piątek, 7 listopada 2008

gołąb

Gołębiowate (gołębie właściwe) (Columbidae) - rodzina ptaków z rzędu gołębiowych (Columbiformes). Obejmuje w większości gatunki związane z drzewami, lecz występują również związane ze skałami i naziemne, zamieszkujące cały świat poza okolicami okołobiegunowymi.

do tej wyprawy przygotowywałem się długo. sprawa poważna. Potwór z Loch Ness, Yeti z Himalajów, Jogi z Yellowstone, Wilkołak z Wąbrzeźna, goryle we mgle, king kong czy park jurajski. z takim czymś nie ma żartów. tak jak żartów nie było z wieloryba w Wiśle. niby legendy, ale zawsze coś jest. za pierwszym razem nie wierzyłem. myślałem, że mi się to przyśniło. za drugim razem nieśmiało zaczynałem wierzyć. pokonywałem tą trasę nie raz. nigdy tego tam nie było. do czasu. potężny stwór. gołąb wielkolud. jak wiadomo najbardziej wkurwiający ptak na świecie. stał przy trasie Bydgoszcz - Toruń. gigantyczny! nie wiadomo skąd się wziął i co robił w środku pola. ale jedno było wiadomo - trzeba było to sprawdzić. razem z panem Michałem, operatorem pojazdu i specjalistą od tektury ruszyliśmy na spotkanie z tym monstrum. dojeżdżając na miejsce zostawiliśmy pojazd w bezpiecznej odległości. następnie skradając się w kierunku gołębiokonga udało nam się zrobić pierwsze zdjęcie. narazie nie widać jego ogromu. ale szliśmy dalej. zależało nam na jak najlepszej dokumentacji. taki gołąb to nie lada atrakcja. zjeżdżali by tu rożni "naukowcy", a my byśmy byli znanymi odkrywcami. zapisalibyśmy się w kronikach XXI wieku. udało nam się zbliżyć na odległość z której można było już ocenić realny kształt i obraz tego potwora. parafrazując pana Pawła Jumpera, jest wielki! można sobie tylko wyobrażać jakie spustoszenie siał by, gdyby zaatakował miasto. to co do tej pory widzieliśmy na filmach, mogło się ziścić. lecz ów gołębiokong mógł mieć pokojowe zamiary może. znane są takie przypadki. Batman, Supermen, Wookiee Chewbacca, Tytus, Romek i Atomek. tymczasem udało nam się dostać na odległość, z której można było stwierdzić, iż gołąb siedzi na jakimś palu, wśród jakiegoś siana. był naprawdę wielki!

szczerze to chyba ten gołąb był jakiś oniemiały. podeszliśmy aż na wyciągnięcie ręki tego wydawałoby się potwora.




i tak oto jesteśmy pierwszą ekipą, której udało się dotrzeć do tego gołębia. czemu on tam stoi, jaki jest tego cel, co go skłoniło, czemu akurat to pole, to miejsce i jaka przyszłość z nim się wiąże. te pytania narazie zostaną bez odpowiedzi. może kiedyś zostanie wyjaśniona zagadka absurdalnego gołębiokinga..

poniedziałek, 3 listopada 2008

dżuma

puk puk!
- proszę wejść - powiedział lekarz
- dzień dobry - osobnik lekko wystraszony zajrzał do gabinetu
- proszę, proszę
minęła chwila i osobnik znalazł się przy biurku lekarza
- proszę usiąść
- dziękuję - powiedział nieśmiało osobnik
- co pana do mnie sprowadza?
nastąpiła chwila milczenia. widać było, że pacjentowi ciężko idzie wypowiedzenie słów, oznajmienie doktorowi co mu dolega.
- panie doktorze nie wiem od czego zacząć, bo może wydać się panu to dziwne
- jestem tu od tego, żeby panu pomóc, nawet w dziwnych przypadkach - oznajmił lekarz
- ale mój wydaje mi się dziwny bardzo, może mi pan nie uwierzyć
- proszę spróbować, inaczej nie pomogę panu, a chyba to pana do mnie sprowadza, żebym panu pomógł
- tak, ma pan rację, po to tu się zjawiłem, po pomoc - na chwilę osobnik się zamyślił - będzie to trudne dla mnie, więc proszę o cierpliwość panie doktorze
- oczywiście. proszę mi spokojnie o wszystkim powiedzieć.
pacjent zamyślił się, popatrzył tępym wzrokiem w nieistniejący punkt w gabinecie. zaszkliły mu się oczy. aż wreszcie wziął głęboki wdech i zaczął
- doktorze... myślę, że mam dżumę, tak mi się wydaje przynajmniej... albo będę ją miał... sam nie wiem, ale coś ze mną jest nie tak... tak, to wiem napewno, coś ze mną jest nie tak...
- ależ proszę pana! nie wygląda mi pan na chorego na dżumę, ani żeby pan miał jakieś objawy żeby ją mieć. owszem nie wygląda pan najlepiej, ale ten pana wygląd wskazuje raczej na zmęczenie, niewyspanie, ogólnie takie zmęczenie psychiczne widzę. ale dobra, czemu pan uważa, że ma pan dżumę?
- wie pan odnoszę takie wrażenie... wrażenie postępowania z moją osobą jakbym miał dżumę, czuje się izolowany, a rozmowy ze mną są prowadzone na dystans, jakby ludzie bali się zarażenia..
- sam pan mówi, że pan odnosi wrażenie czyli może panu się to wydawać, a nie jest tak naprawdę
- ale ja panie doktorze przebyłem ciężką chorobę, byłem w szpitalu i chyba to jednak była dżuma. ludzie boją się tej choroby, boją się, że się zarażą, nawet przez telefon bo nikt się prawie do mnie nie odzywał... na palcach jednej ręki można policzyć osoby, które się w tym czasie odezwały do mnie. chyba one przebyły tą dżumę, bo się nie bały. to mi się układa w logiczną całość
- myślę, że pan wyolbrzymia, nie myśli pan racjonalnie
- panie doktorze ja ostatnio mam dużo czasu wolnego i głównie zajmuję się myśleniem. analizuje, przerabiam różne scenariusze i niestety takie coś mi wychodzi
- a ja cały czas będę się upierał przy wyolbrzymianiu. trochę będę musiał być bezwzględny i surowy, ale to jest jedyny sposób, żeby panu pomóc, więc zapytam, czy może panu się wydawało, że oni powinni do pana zadzwonić.
- myślałem o tym.. tylko ja nie byłem panie doktorze w stanie, ja byłem chory i myślałem tylko jak się tego pozbyć. potem nawet to myślenie porzuciłem.. a wydawało mi się, że ludzie zrozumieją to, bo widzieli w jakim byłem stanie. w tym stanie szpital jest straszny, człowiek jest tam jeszcze bardziej samotny, niż normalnie. i to mi się wydawało.. także z innych powodów, że ja powoli umierałem i nie chciałem słyszeć czegoś po czym bym stwierdził, że inni mają lepiej..
- może to tak, że te osoby nie czuły się blisko z panem związane, żeby do pana dzwonić
- może, ale wydawało mi się, ze tak nie jest. gdy byłem zdrowy i na miejscu odzywali się. a teraz nic, a ja się czuję zupełnie niepotrzebny. nawet w tematach, w których powinienem mieć coś do powiedzenia. poza tym czuje dystans. tak więc dlatego uważam, że mam dżumę. mimo wyjścia na wolność, ludzie mnie się boją. dżumy nie da się chyba wyleczyć? zresztą czy to ważne. po co ją leczyć, niech mają powód dobry do tego wszystkiego..
- rzeczywiście. wszystko przemawia, że ma pan dżumę..

niedziela, 2 listopada 2008

zasruszki

niedziela, nie? czyli dzień święty należy święcić. ponad 90% katolików w tym kraju. w dodatku zaduszki. fakt, pogoda była dzisiaj niezachęcająca. ale najważniejsze, że nie padało. byłem na rowerze. jeździłem też terenami gdzie tradycją jest spacerowanie. tylko ludzi nie było na tych spacerach. pomyślałem, że na ci co wyszli to na cmentarzach, reszta pokitrana po chatach. potem pomyślałem, że przejadę się na kawę, po fajki i coś do żarcia. kierunek fokus park. przejeżdżam koło parkingu. wszystkie 800 zajęte. co się okazało, że wszyscy ci ludzie byli w centrum handlowym. na szopingu. torby, siaty, wszystko wyładowane. inni na tle tego pomniku kapitalizmu robią sobie zdjęcia. jestem ciekaw jak wyglądałaby przeprowadzona tam ankieta nt. wyznania. sami szataniści, ateiści, agnostycy, jehowi? szczerze wątpię. tak więc mam pomysł albo dla dyrekcji centrów albo przedsiębiorczych klechów, bądź holdingów złożonych z dyrektorów i czarnych. kaplica w centrum handlowym! rewolucja! wpierw kawa, potem na mszę, a po mszy na zakupy. chociaż nie. kawa, zakupy i msza. w tej kolejności. bo będzie możliwość po zakupach na spowiedź. i człowiek wraca do domu spełniony i czysty duchem. pan z wami!

sterylnie

czyli klubowo. tak mi się to kojarzy. cała ta szumnie nazwana muzyka klubowa i wszystko wokół niej. właśnie ze sterylnością. kluby odpicowane, kolorowe drinki serwowane, wszystko ładnie, pięknie. ludzie odpicowani, na rękach kwadratowe zegarki, z kieszeni wyciągające grube hajsy. żeby się tylko pokazać. tam muzyka jest tylko dodatkiem do bycia i konsumowania. tu i teraz. wcześniej oczywiście bifor. tacka serów albo suszi, wódeczka, dizajn, telefon po taksę i wio. wszystko znowu ładnie i pięknie, wszystko wyreżyserowane, nic z przypadku. tylko dlaczego nawet taki krąg ludzi bierze coś z czegoś zupełnie nieobliczalnego. z czegoś po przeciwnej stronie bieguna, w którym powyższych rzeczy nie ma. oni stanowiący przyszłość biorą z czegoś, co o przyszłości nie mówi, bo przyszłości nie ma. z pank roka. bo jak wytłumaczyć wcześniejszą modę na koszulki np. z sex pistols, a obecnie z krawatami i krastami z tyłu, tylko w wersji bezdredowej? już słyszałem kiedyś taki piękny oksymoron pt. klubopank! znowu coś z czymś co nie pasuje do siebie. bo czy można powiedzieć, że sztruks i dżins pasują do siebie. fakt kwestia gustu, ale to naprawdę nie wygląda spoko. tak jak klubopanki. dla mnie pankrok jest brudny, kojarzy się z knajpami nie pierwszej jakości i nie ma też co ukrywać z gościami, którzy przybili gwoździa do baru. i dlatego czasem dobrze jest pójść na tzw. klubową imprezę by odpocząć od tego. tylko się nie chce patrzeć na typów chcących być bardziej kul niż są. na klubopankow. bo to jest gorsze chyba od njumetalu. jak to mawiali, pankrok krew na butach!

sobota, 1 listopada 2008

najlepszy dzień na umieranie

dzień zmarłych. a wczoraj był helloween. obydwóch tych "świąt" nie rozumiem. ale ja dużo rzeczy nie rozumiem, więc to może moja głupota, że ja tego nie kumam. już mniejsza o te dynie i przebieranki, te znicze i chryzantemy. ale taki pogrzeb? ludzie wydają kupę kasy, a to żeby czarnego opłacić, żeby łamiącym się głosem piznął "dobry jezu, a nasz panie..", a to żeby kupić trumnę, grabarze, niektórzy dodają trębaczy bądź skrzypków, potem jeszcze trzeba coś z granitu trzasnąć i to nie raz ludzie trzaskają prawdziwe mauzoleum itp. jaki to jest sens? i tak to wszystko w ziemi zgnije, pozostaną kości i elementy metalowe od trumny. jeszcze miejsce parkingowe na cmentarzu trzeba wykupić. nie lepiej człowieka spalić, i dalej już wedle uznania zmarłego - w wazonie na telewizorze, w ziemi, z małą tabliczką wmurowaną w ziemię albo rozsypać. ja wybieram tą ostatnią opcję, rozsypanie do morza, w Kołobrzegu na molo. może to rozsypanie nastąpić podczas wiatru mocnego, tak aby jakiś element humorystyczny w postaci popiołu na gościach był. takie rozwiązanie ma tylko same plusy. nie trzeba kopać dołów, nie zanieczyszcza się ziemi i wody, gdyż podczas jakiegoś wypłukiwania wód podziemnych, które akurat znajdowałyby się na terenie cmentarza, nie zanieczyści się woda powierzchniowa. mało miejsca taka urna zajmuje, nie mówiąc już o rozsypaniu, które nic nie zajmuje. a tak ludzie wolą jeszcze za życia kupować "kreacje" na czas wystawienia w kaplicy, odkładać na trumnę, wykupić grunt itp. więc jak mawiał ksiądz proboszcz - trumny są dwie, a miejsce jest jedno - kto się nie spali ten pod feel'a gruchę wali! wieczny odpoczynek dać mu racz panie!